6 stycznia 2017

26. Róże

Jeśli czytaliście FAQ, wiecie, co sądzę o tym rozdziale (dla nieczytających: jest w top 3, bo nie zaliczam epilogu, jak tak, to w top 4). Wiedźcie więc też, że umieściłabym go również w top 3 rozdziałów, których napisanie sprawiło mi największą trudność. Myślę, że po lekturze zrozumiecie. Byle, mimo wielu poprawek, nie wyszło... dobrze inaczej. :)
Dziękuję, groszki, za wszystkie głosy w ankiecie. Moja reakcja numer jeden na tę jedynkę: lol. Numer dwa: kto? Numer trzy: co zrobiłam, że ktoś się w to bawi (słusznie uważam, że chodzi nie tyle o bloga, co moją osobę?)? Numer cztery: jeszcze raz lol. PS Poprawiłam trochę podstrony. Jeśli jakiś fragment jest w nich niezrozumiały albo czegoś brakuje, śmiało piszcie.I czekam na prace konkursowe, nie tracę nadziei. :) Rozdział przed gruntowną korektą.
..................................
† † †
Z matką nie jest tak źle. Nie jest tak źle... Słyszysz, Milanie Montero? Nie tak źle, nie tak źle... Dziwne stwierdzenie, niczym tak naprawdę nie poparte, będące rozpaczliwą eksklamacją w głuchej ciszy. Najchętniej zasłoniłbym uszy i odciął od świata, by nie słyszeć Miki i żadnego innego dźwięku z zewnątrz. Żadnych bodźców, rozpraszaczy. Nie wiem, co siostra chce osiągnąć, próbując wzbudzić we mnie nadzieję, wykrzesać resztki pogrzebanej niegdyś wiary. Coś chce osiągnąć, to na pewno, głowę bym sobie dał uciąć. Już nie wierzę w jej dobre intencje, rzekome przywiązanie do rodziny. To się już chyba nigdy nie zmieni — przepadło. Za długo się znamy. I za długo się mijamy, unikając swych wypaczonych spojrzeń zbitych psów.
Nie mogę się powstrzymać i spoglądam na Mikę. Stoi blisko mnie, usta ma zaciśnięte w wąską kreskę, jakby powstrzymywała się przed wypowiedzeniem naprawdę ostrych słów. Czuję chęć dotknięcia blizny biegnącej przez prawy policzek, przesunięcia po niej dłonią, wybadania wypukłości opuszkami wrażliwych palców. Zamiast tego zaczynam gładzić swoje ręce — to nie ucieczka, lecz wpadnięcie w sidła... ramiona wspomnień. Czuję ślady po oparzeniach, defekty, których nienawidzę za przypominanie mi każdego dnia, kim byłem, a kim jestem. Tylko te kończyny są naprawdę moje — oszpecone, okaleczone jak dusza. Nie pozostawiają złudzeń, pokazują, że lepiej trzymać się z daleka od chłopca, którego wypluły nawet płomienie.


— Dlaczego to robisz? — szepczę, wbijając wzrok w przymrużone oczy Miki. — Dlaczego?
Nie jestem w stanie wyprzeć ze świadomości obrazu uśmiechniętej matki. Chcę zapomnieć, jestem pewien. Tak będzie lepiej, łatwiej. Dla mnie, dla niej, dla wszystkich. Pamięć o dobrej, miłej kobiecie, która potrafiła mnie kochać, przeobraża się w odłamki szkła wbijające się w serce raz za razem. Tego już nie ma. Nie ma nas, nie ma miłości, nie ma uśmiechów. Jest tylko żal i cicha tęsknota za czasami, gdy bycie skromnym Aniołem Stróżem wystarczało, a żaden Queer nie pilnował każdego kroku, czyhając na zgubę sługi.
Wspominam sklepikarza mówiącego, że mam oczy po rodzicielce. Nieprawda. Moje są nijakie, puste, a jej... te prawdziwe, sprzed lat... pełne ciekawości i dobroci, emanujące czymś pokrzepiającym. Czy zawsze musi znaleźć się ktoś, kto przypomni ci, od czego próbujesz uciec?
— Pytanie powinno brzmieć inaczej — przekonuje Mika, a ja mam wrażenie, że od momentu, gdy zadałem tamto pytanie, minęła cała wieczność. — Dlaczego ty tego nie robisz? — pyta szeptem. — Dlaczego?
— Czego chcesz? — odpycham ją. — Weź, co tylko chcesz, i odejdź. Po prostu odejdź i odnajdź mamę czy co tam pragniesz. Mnie nic do tego. Wątpię, czy rzeczywiście zależy ci na byciu członkinią Cordragon i pomocy innym.
— Na Boga, Milan, co ty pieprzysz? — wzdycha siostra. — Gdybym wiedziała, jak zareagujesz, nic bym nie mówiła. Po prostu cię poinformowałam, nie zamierzałam do niczego zmuszać, a ty wyjeżdżasz mi z jakimiś pretensjami, zachowujesz się jak totalny psychol, któremu pękło serce. Kiedyś. I właśnie sobie o tym ot tak przypomniał.
Opieram czoło o tę przeklętą, kwiecistą tapetę. Wpatruję się w jasnoróżowe goździki. Lena je lubi, prawda? Kilka dni po śmierci dziewczyny, gdy jeszcze nie wymazano mi wspomnień związanych z państwem Mikler, obserwowałem jej ojca zanoszącego codziennie na grób takie same kwiaty. A ty gdzie jesteś? Twoja córka tymczasowo powróciła do żywych, druga zginęła, a żona się powiesiła. Nie sądzisz, że sporo cię ominęło?
— Za dużo tego, za dużo — wyznaję, szukając ukojenia w bezmyślnych powtórzeniach, które mogą być bardziej przekonujące. — Duszę się, Mika. Duszę. Nie wiem, co robię i dlaczego. A co dopiero, czego chcę, nie wspominając już w ogóle, jak do tego dojść, jak to osiągnąć. Próbuję i próbuję znaleźć coś, cokolwiek, co będzie tym, czego szukam od dawna. Chciałem skrzydeł, mam. Chciałem sojuszników, mam. Chciałem azylu, mam. Ale czuję się coraz gorzej, jakby wszystkie smutki, których doświadczyłem, zlały się w jedno, odczuwane nieustannie cierpienie twierdzące, że jestem plugawym łgarzem. Łgarzem, który powinien wreszcie zapłacić za wszystkie błędy.
— Boże, Milan, nie mów jak jakiś pseudoartysta, bo nic nie rozumiem — mamrocze Mika, odgarniając włosy z twarzy.
Dalej, siostro, dalej, pokaż, że to nie ja zwariowałem i ty też masz przytłaczające cię uczucia Nie patrz tak na moje włosy, sam z siebie wystarczająco ich nienawidzę. Nie snuj szalonych teorii — tym razem nie ja zawiniłem.
— Pamiętam, jak zobaczyłam cię na spotkaniu Cordragon. To było jak cios w twarz — oświadcza. — Wcale na samym początku nie zastanawiałam się, co tu robisz. Pomyślałam tylko: co my sobie zrobiliśmy, że spotykamy się po tylu latach w takim miejscu?
Stoję nieruchomo, gdy Mika przyciąga mnie do siebie i obejmuje mocno. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, opieram brodę o ramię siostry. Czuję jej silne, spracowane dłonie na plecach i ciepły oddech przy uchu. Tak blisko. I tak daleko.
— Co my sobie zrobiliśmy? — powtarzam, szepcząc. Te słowa oddają więcej, niż byłem w stanie zawrzeć we wszystkich swoich poprzednich wypowiedziach. — Co my sobie zrobiliśmy? Co my sobie zrobiliśmy?
Czuję, że powinienem coś powiedzieć — miłego, znaczącego czy przełomowego. Niektórzy potrafią normalnie rozmawiać o uczuciach, zwierzać się i podobno ogarnia ich później wielka ulga. Ze mną jest inaczej — w jakimś stopniu żałuję, że nie powstrzymałem tych wszystkich słów, które zaczęły wypływać z moich ust.
Z matką nie jest tak źle. Nie jest tak źle... Słyszysz, Milanie Montero? Nie tak źle, nie tak źle...
Z matką nie.
— Dość sentymentów i tkliwych gadek — oznajmia Mika stanowczo, wkładając kolejną maskę i odsuwając się. — Idziesz dalej? Nic ciekawego, szczerze mówiąc. Faceci mają jakieś garniturki i muszki, a kobiety czarne sukieneczki. Normalnie Oscary. Super gala, jak się patrzy. Czerwony dywan jest całkiem na rzeczy — oświadcza, wywracając oczami i poprawiając kurtkę.
— Nie — zaprzeczam lakonicznie.
I tyle? I to koniec? Wracamy do starego układu, każdy ze swoją przykrywką? Nikt nic nie czuje, nie przyznaje się do słabości? 
Dobre wiadomości, Ty'u Artificemie, odpoczynek? Brzmi to teraz strasznie żałośnie i trochę groteskowo. Jak jeden dzień potrafi wszystko zmienić, ciekawe na jak długo. Nie nazwałbym jeszcze progresem głębszej rozmowy i okazania czułości — jedynie początkiem czegoś starego i nowego zarazem. 
— Nie idziesz dalej, więc idziesz ze mną? Do wesołej ferajny Ty'a Artificema. Ciekawe, co robią. Załatwili to z Hozierewicz czy chłopcem? Tam też może być zabawnie — ocenia siostra, rozglądając się pokrótce dookoła i krzywiąc. — Trochę tandetnie, co? I żałośnie. Och, no nie patrz tak na mnie.
Odgarniam mokre włosy z czoła i głośno wzdycham. Dzień ledwo się zaczął, a ja już pragnę jego zakończenia. Mogłem zostać i zdać się na łaskę ciepłego posłania. Co mnie obchodzi Hozierewicz i wszystkie luki w jej historii? Nie moja sprawa, niech Artificem się martwi... jeśli się kiedyś zorientuje, że coś nie gra. Oni wszyscy są ślepi albo widzą tylko to, co chcą, myśląc, że magicznym sposobem ich problemy same się rozwiążą.
— Nie odpływaj — prosi Mika, znów w swoim stylu, władczo i stanowczo. — Ja idę. Ty rób, co chcesz. Tylko traf, bo będzie przypał, że cię starsza siostra zgubiła.
Wdech, wydech, Milanie Montero. Wdech, wydech. Jeden krok. Dwa. Trzy. Cztery. Sześć. Nie, pięć. Siedem. Nie, sześć. Siedem. Wbijam wzrok w zzieleniałe adidasy, widząc przebłyski wspomnień znad jeziora Szeherezady. Nie ucieknę, nie cofnę się, nie zatrzymam.
— Idę, już idę — zapowiadam, będąc wciąż kilka metrów za szybko maszerującą siostrą. — Byłem tam wcześniej. Z Artificemem, wiesz kiedy. To... standardowo dziwne miejsce.
— I tak pewnie niewiele dusz tam zostało — ciągnie Mika niespodziewanie, nie chcąc, by temat się urwał.
Myślę o zawieszonych pomiędzy, którzy nie uciekli, gdy mogli, ale nadal czekają w przedziale CHOROBA na śmierć odpowiednika. Queerzy dali im cząstkę normalności, lecz co to zmienia, gdy nie ma się dokąd wrócić? To tylko pozory, w które nie można długo wierzyć. Choroba nie zabiera tylko sił, ale ludzi, którzy nie są wystarczająco silni i uczciwi, by biernie patrzeć, jak coś nieubłaganie pożera cię od środka.
Wykonuję ostatnie kroki na czerwonym dywanie i docieram do drzwi wyjściowych. Do samego końca mam wrażenie, że nie otworzą się, a ja zostanę uwięziony wśród zbłąkanych, już nic nie czujących dusz. Jednak wszystko idzie zgodnie z planem, bez żadnych zakłóceń. Przekraczam próg, jakbym kończył niezobowiązujące odwiedziny, i znów ląduję na dobrze znanym korytarzu z pięciorgiem drzwi. Mika nie waha się ani chwilę, tylko podchodzi do odpowiednich i naciska na klamkę.
— Od razu możesz wyciągnąć rękę — polecam, przekroczywszy za nią próg. Już teraz widzę wysokie ściany, które pokrywa jasna tapeta w kolorowe groszki.
Nie odpowiada, gdyż od razu podbiega do niej około pięcioletnia dziewczynka o krótkich, seledynowych włosach i, korzystając ze zdezorientowania Miki, przywiązuje jej do jednego z nadgarstków niebieski balonik. Następnie dziecko podchodzi do mnie i robi to samo, ale mi przypada taki w kolorze czerwonym.
— Proszę — mówi słodkim głosikiem, po czym kłania się i odbiega, szurając zielonymi pantoflami.
Zauważam, że dziewczynka, przywiązując balonik, nie zapomniała nawet o uroczej kokardce.
— Jaja sobie robią? I co jakiś bachor tu robi? — prycha Mika, odwiązując sznurek zawiązany wokół jej nadgarstka. — Córka któregoś z Queerów? I poważnie? Cyrkowy wystrój? Aluzja do tego, że stare dziadki nie umieją się bawić?
— Prawdopodobnie — mruczę, przypomniawszy sobie poprzednią wizytę z Artificemem i podobne sytuacje. Co jak co, ale on to się tu z pewnością odnalazł. 
— Och, Luelle... — stęka Lena, musi być niedaleko.
Skręcam w lewo i dostrzegam dziewczynę odciągającą małą nefilim od chłopca w zbliżonym wieku, może trochę starszego. Drugi chłopiec także ma ciemne, kręcone włosy i pod wieloma innymi względami podobny jest do Luelle. Chwila, chwila. Lleu i Luelle... brzmi podobnie. O co Lena pytała Drzewskiego? O życie po Lux? Prawdziwe dane? Żonę dzieci?
— Alicjo — mówi dziewczyna bardziej stanowczo. Już kiedyś zwróciłem uwagę na zabieg polegający na używaniu ziemskiego imienia nefilim. Zawsze działa. — Może poczułabyś się lepiej, uderzając go jeszcze raz, ale myślę, że to najlepszy sposób na pojednanie. Zgadzasz się ze mną, kochanie?
— Dalej, Luelle, dalej! — zachęca chłopiec, głupkowato się szczerząc. Półleży na posadzce, opierając się o nią rękoma. — Pokaż, na co cię stać. No dalej, tchórzysz? Mamusia cię nie nauczyła?
— Jak ja cię... — warczy nefilim, próbując wyrwać się opiekunce. — Taki sam z siebie socjopata jak z ojca!
— Alicjo, polecam nieużywanie słów, których znaczenia w pełni nie rozumiemy — ogłasza Lena łagodnie. — Lleu, podaj mi rękę.
— Pfff — parska chłopiec, kręcąc głową. — Pogięło? Już wstaję.
Zaraz, gdzie Mika? Nie widzę jej w pobliżu, zniknęła. Skorzystała z mojego kolejnego zamyślenia. Gdy krążę wokół siostry, mimowolnie zaczynam analizować słowa towarzyszy. Czyżby następne rodzeństwo? Dziś dzień odnajdywania się i godzenia rodzin?
— Nalegam — powtarza Lena, zaoferowawszy dłoń, wokół której nadgarstka został zawiązany czerwony balonik. — Po prostu złap mnie za rękę. Pójdziemy do Ty'a, którego poznałeś, i pozostałych. Maja nie zjadła obiadu, więc dostaniesz ciepłą zupę. Lubisz pomidorową?
— Nie chcę — zaprzecza chłopiec. — Ojciec by nie pozwolił.
— Chcesz, ale im nie ufasz — osądza Luelle, mówi pretensjonalnie jak moja siostra. — I chcesz. Widzę, że jesteś głodny. Podobno nic wczoraj nie zjadłeś. 
— Po co mnie tu zabraliście? Chcę do domu, do ludzi ojca — burczy Lleu. — Z nimi będzie mi lepiej. 
Jestem świadkiem gwałtownego odwrócenia się nefilim i wysłania przez nią Lenie spanikowanego wzroku mówiącego: proszę, nie tylko to, proszę. Czekam na rozwój wydarzeń. Nie odzywam się, a i oni nie mówią nic do mnie, choć wszyscy zdajemy sobie nawzajem sprawę ze swojej obecności. Wygodne rozwiązanie.
— Nie chcę twojego szacunku opartego na strachu — zapewnia Lena, schowawszy wyciągniętą wcześniej rękę. — Potem porozmawiamy, jak równy z równym. Tylko najpierw coś zjeść. Jeśli ci zależy, mogę zjeść trochę tej samej zupy przed tobą. I, o mój Boże, gdy ja miałam dziewięć lat, wspinałam się na drzewa, piekłam psom torty i udawałam, że potrafię rysować.
— To niczego nie udowodni — warczy Lleu, wstawszy i otrzepawszy się. — Jesteś martwa. A przynajmniej powinnaś być.
— Ja też mogę — reflektuje się Luelle, która wydaje się coraz mniej zła, za to poirytowana i zniesmaczona zachowaniem brata.
— To też niczego nie udowodni — broni uparcie chłopak, ale wyczuwam niepewność w jego głosie. — Nic dla nich nie znaczysz.
— A ty znaczysz coś dla ludzi ojca? Czekaj, czekaj, jakich ludzi ojca? — wtrąca zdezorientowana dziewczynka. — O czym ty mówisz? Założył kompanię zegarmistrzów walczących dla Lux?
Spoglądam na Lenę, licząc na to, że ma podobne skojarzenia i równie szybko skojarzy, co znaczą słowa Luelle. Mikler marszczy czoło, kręcąc głową na znak, że nie rozumie, lecz już po chwili dostrzegam błysk w jej oczach. Gdy mówi coś bezgłośnie, utrzymując kontakt wzrokowy, z ruchu ust odczytuję: odpowiednik. Kiwam głową, potwierdzając tę teorię.
Tak, tak, wszystko się zgadza. Mieszkanie fałszywego Drzewskiego — nowoczesne, czyste, surowe, bez duszy, niezawierające krzty rodzinnego ciepła. Dużo pytań Leny, jej dziwne przeczucia i niepokój genetyka nie-genetyka. Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego naukowiec używał ziemskiego nazwiska. Cenił sobie anonimowość, prawie nikt go nie widział.
To całkiem logiczne. Z Lux sprowadzono jego odpowiednika i podstawiano przy spotkaniach? Co mu oferowano? A może grożono śmiercią? Nie, nie, za dużo znaczył i zdawał sobie z tego sprawę. Chciał pieniędzy, tak, pieniędzy. Rzeczywiście tracą one wartość, ale zawsze znajdzie się ktoś, kogo celem będzie bycie obrzydliwie bogatym. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? No dlaczego. Sklepikarz wiedział o wszystkim czy nie zdawał sobie sprawy z podstępu? Gdzie prawdziwy Drzewski? 
Unoszę głowę i obserwuję, jak Lena przyciąga do siebie Luelle i całuje ją w czoło, nic nie mówiąc. A Lleu? Chłopiec wiedział, dlaczego się przenoszą i co będą robić? Musiał, we wszystko go wplątano. Udawał, był dobrze przygotowany. Kiedy to wszystko się zaczęło? Drzewski zaczął słynąć ze swoich badań dobre kilkanaście lat temu.
— To jak, Lleu? Zjemy coś? — zagaja Lena, uśmiechając się ciepło.
Chłopiec obejmuje się ramionami, znikają z niego oznaki pewności siebie. Gdy nie krzyczy, nie warczy i nie uśmiecha się szyderczo, jest porażająco bezbronny. Skąpo ubrany, wychudzony dziewięciolatek z widoczną na bladej twarzy siecią niebieskawych żyłek. 
— Tylko zupę — uprzedza. — Nie tylko ja będę jadł. Nie tylko ja i ktoś nieśmiertelny albo martwy, bo im nic się nie stanie, uleczą się.
Mam ochotę parsknąć śmiechem. Wyeliminowawszy osoby niespełniające warunków, została jedynie Maja. Reszta to nieśmiertelne poza Ordinarią anioły i zawieszony pomiędzy dusze.
— Oczywiście — zgadza się szybko Lena, widocznie bojąc się, że chłopiec się rozmyśli. — Jeśli nie chcesz mnie złapać za rękę, po prostu chodź za nami. Wiesz, jak przedział funkcjonuje. Zaraz ich znajdziemy. I ciepłą, pyszną pomidorową.

Chłopiec kiwa głową i zaczyna iść za nią oraz Luelle. Ja ustawiam się na samym końcu, bacznie wszystkich obserwując. Najtrudniej jest rozpoznać nefilim — brak charakterystycznych cech jak u Queerów czy nacięć w ubraniach aniołów. W zasadzie sam robię to coraz rzadziej, bo nie czuję potrzeby eksponowania skrzydeł dla pokazania, jaki to niby potężny jestem. 
— Zaraz wrócę — przekazuje Lena, zatrzymawszy się. Głaszcze ciemną czuprynę chłopca i zaczyna iść w przeciwnym kierunku niż wcześniej. — Dobrze, Alicjo?
Alicjo... czyli nefilim wie, że ma nie protestować i po prostu dołączyć do reszty. Popycha nawet Lleu, którego dziwi wypowiedzenie ziemskiego imienia.
Sam przyhamowuję, podążając wzrokiem za Leną i na pół świadomie odwracając się na pięcie, by nie stracić jej z oczu. Co się dzieje? Co tym razem? Wywracam oczami, nie do końca rozumiejąc, dlaczego zaczynam kuśtykać za dziewczyną. Kuśtykać jest bardzo adekwatnym określeniem. Prawą nogę niemal za sobą ciągnę, jakby należała do tych sprzeciwiających się i wiecznie biernych kończyn. 
Mijam parę staruszków w swetrach z osłami — czy coś mnie jeszcze zaskoczy? Mężczyźni uśmiechają się od ucha do ucha, gawędząc. Stawiam, że w tym przedziale zostało najwięcej dusz — pogodzonych ze swoim odejściem i przygotowanych na kolejny etap wędrówki.
Widzę, jak Lena otwiera drzwi po lewej i z nieznacznym wahaniem przekracza próg. Wyczuwam jej emocje, silne, ale jeszcze nieprzytłaczające. Przekraczanie bariery i odczytywanie myśli dziewczyny to chyba nie najlepszy pomysł. Co więc robić? Cofnąć się? Dalej w to brnąć? Stać w bezruchu i czekać? Nie wiadomo na co? Zaczynam się odsuwać, na razie nieznacznie. Minus jeden krok. Minus dwa. Minus trzy... Przypominam sobie dawną kryjówkę Tenebris i słowa Leny: Wyglądasz mi na człowieka, który nieustannie ucieka, choć już dawno zapomniał przed czym. Mika na pewno myśli podobnie. Trudniej byłoby znaleźć kogoś o odmiennym zdaniu.
Potrząsam głową i, zacisnąwszy mocno zęby, zmieniam kierunek i wchodzę za towarzyszką do tajemniczego pomieszczenia. Co się może stać? Chrzanić taktowność. Chrzanić te jej nędzne resztki...
Wciągam gwałtownie powietrze, z zaskoczeniem spostrzegając, że wszedłem do pokoju przypominającego szpitalną salę. 
— Rozumiesz? — szepcze Lena.
Stoi tyłem, więc nie widzę jej twarzy. Początkowo myślę, że dziewczyna mówi do siebie, ale potem dociera do mnie, do kogo skierowane są te słowa. Nie odpowiadam jednak, nie wiedząc, co miałbym powiedzieć i w jakim celu.
— Nie powinnam tu być. To nie moje miejsce, nie mój przedział — kontynuuje cicho. — Przez chwilę miałam wrażenie, że spojrzę w dół i zobaczę tamtą szatę... ale nie, to tylko ten sam sweter.
Zauważam, że Lena jest ubrana podobnie do staruszków z korytarza. Turkus materiału zaskakująco zgrywa się z czerwienią balonika dziewczyny.
— Nie wiem dlaczego, ale szłam pierwsza. Przed Ty'em, Ikerem, Moriatym, Luelle... Prowadziłam i ode mnie zależało, co najpierw zrobimy. Znajdziemy Lleu czy Maję — opowiada, jej głos jest ściśnięty. — Wszystko zależało od tego, o czym będę myśleć intensywnie i na czym bardziej będzie mi zależeć. I spotkaliśmy Lleu, wiesz? Wszyscy poszli dalej, a ja zostałam z dziećmi... Zostałam. 
Mam ochotę wyskoczyć z: i co w związku z tym? Jednak gryzę się w język i nie porzucam wygodnego milczenia. Dochodzę do wniosku, że Lena nawet nie chciałaby, bym się odezwał, wyraził swoje zdanie czy w ogóle jakkolwiek skomentował jej słowa. Mam tylko słuchać. A może i aż.
  Sprawy Luelle stały się dla mnie ważniejsze od Mai — ocenia. — Od mojej Mai. Od jedynej osoby, która wiąże mnie ze starym życiem. Jedynej, której może powinnam ufać, ale nie potrafię. Nie powiedziała mi o dziecku, chłopaku... coś nie gra, coś jest nie tak.
Tu się akurat zgadzamy. 
Wciąż stoję w bezruchu, patrząc na jej plecy i włosy związane kwiecistą wstążką. Wszystko wydaje się takie namacalne — sceneria, atmosfera jak w przedziale SAMOBÓJSTWO, ten zapach i przytłaczająca cisza. 
— Tęsknię — wyznaje Lena. — Tęsknię za nimi wszystkimi i nie potrafię przestać myśleć, o tym, że to ja powinnam być martwa. Nie mama, nie Stella... i, Boże, niech z tatą będzie wszystko w porządku. I nie potrafię myśleć o tym, że nie powinnam skorzystać z szansy, bo nie przeszłam testu... i powinnam, powinnam być nadal w ośrodku.. jako samobójca czekający na definitywną śmierć. Nie w żadnym swetrze wśród sojuszników... tylko wśród otępiałych dusz i w przeklętej szpitalnej szacie.
Nie, nie w szpitalnej szacie, a wymownym pasiastym stroju. I nie wśród otępiałych, pogubionych dusz, ale na jednej pryczy z Lee Moriatym oglądającym Orange Is the New Black*
 — To wszystko jest takie... o mój Boże... jakby to była jedna, wielka gra. Wyjątkowo schematyczna. Na Boga... dziewczyna tęskniąca za normalnością, bliski jej antagonista, wielkie przeznaczenie, przepowiednia, odstawieni na bok rodzice, rozgadana i modna przyjaciółka, przyjaciel-śmieszek, przyjaciel-gej... Brakuje nam tylko nieszczęśliwej miłości z niegrzecznym chłopcem. I trójkąta miłosnego z którymś z tych wiernych przyjaciół. O mój Boże, o mój Boże... — Lena chowa twarz w dłoniach. Wyobrażam sobie jej wyuczony bezgłośny płacz. Słyszę pusty, nerwowy śmiech. — Stoimy w miejscu. Wszystko, co robimy, nic nie zmienia. Zawsze jesteśmy o krok do tyłu, spóźniamy się. Tyle poświęciliśmy na test, a zupełnie nic on nie zmienił. Tak samo planowany układ z Drzewskim. Mijamy się.
Dziewczyna odwraca się powoli, pociągając nosem. Nie myliłem się — po bladej, piegowatej twarzy Leny spływają łzy. Ściska mnie w gardle, już zupełnie się pogubiłem. Korzystając z okazji, spoglądam na przód swetra towarzyszki — patrzy z niego sympatyczny, Disneyowski królik gryzący marchewkę. Nie kij, marchewkę. Och, Śnieżko... Jak ten urok nie pasuje do mojej surowej, skórzanej kurtki i ciemnej koszulki. Jak ja tu nie pasuję. Zerkam na drgające wargi dziewczyny — to jedyna oznaka szlochu, gdyby wyłączyć wciąż wypływające z zaczerwienionych oczu łzy. Lena się nie rusza, pogrążona w dziwnym, pustym płaczu i byciu zawieszoną.
Wykonuję nieśmiały krok do przodu. Jeden. Dostawiam drugą nogę, nie spiesząc się. Wyciągam rękę do przodu. Widzę, jak nasze baloniki stykają się ze sobą. Czerwone... W głowie mam mętlik — myślę o Mice, rodzicach, Vivere, nawet o cholernym Artificemie i jego pomysłach. Przed czym uciekasz, Milanie Montero? Przed czym uciekasz, Kainie? Gdzie Twój brat? Co zrobiłeś Szeherezadzie? Co małemu Queerowi? Fantasmagoryczne wizje nawiedzają mnie w snach, brakowało ich jeszcze za dnia...
Patrzę Lenie prosto w oczy — uparcie, nie zamierzając odpuścić. One się nie zmieniły, są takie same — duże, okrągłe, szarozielone, skromnie otoczone rzęsami... błagające o litość i koniec, pełne sprzeczności w swych żądaniach. Podejmując takie a nie inne decyzje, ufając takim a nie innym osobom i rezygnując z takich a nie innych planów, nigdy nie przypuszczałem, że dotrę dotąd i będę rzucony w wir niezręcznych sytuacji.
Milczymy. Ciszę przerywają tylko nasze urywane oddechy. Nie muszę używać daru, by wiedzieć, o czym myśli dziewczyna. Jednak może ona zastanawia się, co siedzi w mojej głowie i jak się tam dostać. Lena zamyka na chwilę oczy, nie potrafi powstrzymać nowych łez. Przeciera nos i głośno przełyka ślinę.
Moje myśli znów krążą wokół rodzicielki... jak wygłodniały, zdesperowany wilk. Zwabiają mnie w pułapkę jej słowa: jeśli masz w garści ptaszka nielota, nie pozwól mu spróbować odlecieć. Biorę głęboki, pełen determinacji wdech. Nie wiem, co zrobić z rękoma, więc zaciskam je na dole swetra dziewczyny. Zaskoczona Lena unosi nieznacznie głowę i to mi wystarcza. Nachylam się, próbując opanować dygotanie, które otula mnie czule jak matka.
Czuję zimne dłonie na włosach i uświadamiam sobie, że nikt inny ich nie dotykał, odkąd zmieniły kolor. Do dziś nie wiem, dlaczego nie potrafię skorzystać z listy od opiekunki Aleksandra, ale nie jestem w stanie o tym myśleć. Zamykam oczy, wykrywając ukojenie w ciemności. Uchylam drżące wargi i przyciskam je do pokrytego grzywką czoła Leny. Błądzę nimi przy skroniach. Zastygam w bezruchu, ale nie na długo. Wdycham zapach drzewa sandałowego, wanilii i potu. Mocniej zaciskam dłonie na miękkim materiale ubrania, wykonuję kolejny krok do przodu. Dwa. Moje adidasy spotykają się z czubkami tenisówek dziewczyny.
Przechodzę niżej, nie myśląc nad tym, co robię. Scałowuję łzy z policzków Leny. Czuję sól na spierzchniętych wargach i nieznaczne pieczenie. Dziewczyna się nie rusza, ale przestaje płakać i już tak nie drży. Zduszam chęć objęcia ramionami tego wątłego ciała, to byłoby przegięcie... a to nie jest przegięcie, Milanie Montero? Jak ślepiec błądzę ustami po twarzy Leny, zacięcie omijając usta, choć odnalezienie ich wydaje się kuszące. Serce nie bije mi jak oszalałe — wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie, że aż spowolniło, będąc świadkiem dziwnego wydarzenia.
Już nie myślę, odrywam się od tego wszystkiego. Składam słodkie, niewinne pocałunki, próbując wypełnić dokuczającą pustkę. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam... ale nie cofnąłbym czasu. Opieram czoło o czoło Leny, nieśmiało unosząc powieki. Znajduję jej oczy, chociaż nie wiem, czego w nich szukam.
— Co my sobie zrobiliśmy? — szepczę.

..................................
*Orange Is the New Black — amerykański serial opowiadający o więziennym życiu kobiet.
..................................
Trochę może się wydawać, że Milan nie zachowuje się jak Milan. A on chyba dopiero zaczyna nim być.
I, o Jezuniu, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wreszcie udało mi się napisać coś w miarę zadowalającego i zostawić to w spokoju, a nie poprawiać bez końca. Może sobie nie wydrapaliście oczu i nie uderzyliście czołem o klawiaturę. Mam nadzieję, że nie wyszło szczególnie nielogicznie. Napisałabym, czego Wam oszczędziłam, ale Ty w następnym rozdziale ujmie to lepiej. Trzymajcie się, groszki. :) PS Czekam na komentarze jak chyba nigdy.
 

24 komentarze:

  1. Zanim przejdę do ogólnego zachwytu i łechtania Twojego pisarskiego ego podczas picia szampana, mam parę punktów:

    1. Zdanie perfekcja: „I za długo się mijamy, unikając swych wypaczonych spojrzeń zbitych psów.”
    2. „chłopca, którego wypluły nawet płomienie” – troszkę jak „chłopiec, który przeżył” z HP. Ale też mnie ujęło. Mocno nie ujęły słowa, jakich tu użyłaś. Po prostu fajnie brzmi, umn.
    3. Milan był Aniołem Stróżem, a jego matka go kochała i o moi nieistniejący bogowie, jak ja go uwielbiam coraz bardziej.
    4. Jestem pewna, że oczy Milana nie są puste i niejakie. A na pewno już nie w tym rozdziale. Argument na to raczej prosty. Choćby to wyżej. Przeszłość odciska piętno w ludzkich oczach.
    5. „ojca zanoszącego codziennie na grup takie same kwiaty” – omg, kochana, trochę jak „lud”.
    6. „wszystkie smutki, których doświadczyłem, zlały się w jedno, odczuwane nieustann(zjadłaś „i”)e cierpienie”
    7. „Tylko traf, bo będzie przypał, że cię starsza siostra zgubiła.” Ludzka Mika? Kocham fragment zaraz po tym, jak i Milana, gubiącego się w charakterystycznym liczeniu kroków. Takie... czuć, ze to ważny rozdział.
    8. „Wyeliminowawszy osoby niespełniające warunków, została jedynie Luelle i mała.” Mała? Hm? Kto oprócz Luelle?

    Otwieram szampana.
    Wątpię, by dla kogokolwiek (poza tymi, którzy dość często słuchali o Milenie z Twoich ust, lol) ostatnia scena była spodziewaną. I już wyjaśniam, dlaczego to dobrze, a nie dziwnie.
    Nie powieszę Cię, jak pisałaś. Bo wypadło WIARYGODNIE według mnie. Powód? Z bezpośrednich to chociażby informacja o matce czy sytuacja z Miką. Takie rzeczy nie zdarzają się w Milanowym życiu na co dzień (śmierć, bitwy, koszmary – to jest jego normalność, jego monotonia), także i skutki powinny być zaskakujące. Widać też jego zmęczenie. A także zmęczenie Leny, które wprost wylewa się spomiędzy jej słów. Jakby wszyscy mieli dość. Faktycznie ich działania nie przynoszą prawie niczego. Faktycznie stoją w miejscu. I kiedy wychodzi na wierzch coś nowego dla naszego narratora, to jest dość mocny cios i czuć, że konsekwencje będą. Będą, bo wydaje mi się, że zajście w sali szpitalnej nie jest największym zwrotem akcji, prawda?
    Z tego powstałby dobry film. I nie mówię tego nawet ze względu na ten rozdział, bo przypominam sobie poprzednie i widzę to wszystko mocno wyraźnie. Będę pisać listy (błagalne) do wytwórni filmowych, jak wydasz książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie punktowanie z daleka wygląda przerażająco... serio, takie groźne się wydawało, nim się przyjrzałam, hah. Jakoś nie skojarzyłam z HP, ale coś w tym skojarzeniu jest. Zapewniam, że za te wszystkie słowa Milan też by Cię pokochał... znaczy zaakceptował i nie chciał zabić, bo nie oczekujmy cudów. :) Hha. O MÓJ BOŻE, to grup będzie mi się śnić po nocach jak tamten lud... no ja naprawdę nie widzę takich błędów. Ja ciągle mówię, że następny rozdział będzie przełomowy (mam tego świadomość, hah), a przy tym podkreślałam, że bardzo, bardzo, heh. Mała? Przypał... nie mam pojęcia, o kogo mi chodziło, jeju, przejrzę fragment... Pewnie o Maję (ale skąd mała?XD).
      Dwie osoby wiedziały (sekret życia normalnie) o Milenie, licząc Ciebie, więc czekam na te zaskoczenia, hah.
      Ostatni akapit... ojej, tak mi się aż Milana zrobiło szkoda, jak pisałaś, że jego monotonia to same okropieństwa. No ale to prawda. Zajście w sali szpitalnej to początek bardzo ważnego wątku... i, uwierz, nie będzie on polegał (tylko) na miziankach.
      Awww. Hah. Ja bym wolała serial, bo po ucięciu scen to nie byłoby to samo, a ja mam tendencje do pisania krótkich, urywanych scen... Dobra, tłumacz się, Kasiu, tłumacz... Wolałabym serial, bo mam pomysł na genialną czołówkę i tyle.XD
      Dziękuję za komentarz, dostałam porządnego kopa.

      Usuń
    2. Podziel się pomysłem na czołówkę! Ha ha. Niech świat to zobaczy.

      Usuń
    3. Wiesz co? Natchnęłaś mnie. Niedługo koniec księgi, będzie zapowiedź kolejnej, podanie tych typów osobowości (no wiesz) i z takiego luźnego posta mogę zrobić trochę większy luźny post, ha. Pomysłem na czołówkę też mogę się podzielić. Trochę go dopracuję, zdecyduję się (wreszcie) na konkretny podkład muzyczny i zobaczę, co o tym myślicie.

      Usuń
  2. RÓŻE :D
    Czekałam bardzo, ale to bardzo na ten rozdział. Powód? Jest w Twoich ulubionych (jeśli autorce się podoba to znaczy, że musi być w nim "coś"), po drugie kocham róże, uwielbiam te kwiaty <3 a po trzecie motyw róż jest/będzie też u mnie :3
    Okay, calm down. Idę czytać rozdział teraz XD Tak napisałam to przed przeczytaniem XD

    *.*
    <3
    :D
    :*
    :3
    To były moje reakcje na ten... ZAJEBIŚCIE ANIELSKI ROZDZIAŁ :D
    Ja... nawet nie wiem co miałabym tutaj napisać. To jest mój ulubiony rozdział ze wszystkich. Był cudowny!!!
    Po co mam się rozpisywać o tym co było dobre, jeśli Na Anioła wszystko było dobre?! :D
    Wspaniale
    Cudnie
    Epicko
    Anielsko do potęgi Serafina!!!
    Te emocje Milana, jego przemyślenia, i w ogóle końcówka...
    NIECH MNIE ANIOŁ!!! NIE MOGĘ!!!
    Przepraszam za tak... skromną i ekspresywną treść komentarza, ale nie mam żadnych zarzutów, po prostu wszystko było ANIELSKIE!!!!!!!!!!!!
    Brak kropki, przecinka, jednego słówka, myślnika... - to nic, te niewielkie skazy toną pod ogromem anielskości rozdziału.
    Początek był anielskie, te opisy, emocje, zachowanie... ABSOLUTNIE WSZYSTKO!!! CAŁY ROZDZIAŁ!!!
    I tyle mam na dziś do powiedzenia.
    Powiem jeszcze, że jak zawsze po przeczytaniu czegoś anielskiego idę pisać albo rysować. Czuję się natchniona.
    u... idę to czytać raz jeszcze :D

    Pozdrawiam cieplusio, weny, inspiracji, wielu, wielu róż hahaha
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też na nie czekałam, hah. Jeny, nigdy nie sądziłam, że dojdę do tego etapu historii, a tu Kotek się pisze i pisze... Hah, emotki wygrały. Ulubiony, naprawdę? Ale mi się mordka cieszy. :) Do potęgi Serafina, haha, jesteś cudowna.
      Haha. Byle jakieś ładne prace powstały, hehe.
      Dziękuję za ten anielski komentarz. Jest po prostu kochany. :)
      Hah, wzajemnie oczywiście i miłego dnia. :)

      Usuń
  3. Dobra, poczekaj, muszę zebrać szczękę z ziemi. OK. Już. Nawet nie pamiętam, kiedy czytałam ostatnio tak poetycką i naładowaną emocjami bombę! Aj, wcale się nie dziwię, że jesteś dumna z tego rozdziału, bo masz ku temu ogromne powody! Biję pokłony ;)
    Na sam początek ta scena z rodzeństwem była mocna, ale to końcówka stanowiła prawdziwą petardę. Ale nie, nie - zanim do niej dojdę, to ja się jeszcze o tej chwili szczerości na początku rozpiszę. To, że było emocjonalnie to sama wiesz najlepiej i tego chyba podkreślać ci nie trzeba. Tama pękła, trochę szczerości się wylało, ale potem na prędko zaczęli niwelować te ubytki. Tylko że czasu nie cofną, miejsce pęknięcia dalej jest widoczne i coś mi się wydaje, że ta tama nie będzie tak odporna jak wcześniej. Mały kroczek, ale może spowoduje kilka kolejnych? Milan by je może wykonał, ale siostra miała inne zdanie na ten temat. Cóż, wcale się nie dziwię, że to Mika jako pierwsza wróciła do normalności. Stara się pozować na twardą i nieugiętą. To w jej stylu. Tak sądzę.
    No i końcówka! Co tam się działo? Matko! Rozstrojenie emocjonalne gwarantowane. A najgorzej, że nie wiem, jak to skomentować. No po prostu nie wiem. Możesz mnie ukatrupić, ale poprzestanę tylko na milczącym zachwycie. Póki co. Potem może przyjdzie mi do głowy coś więcej, ale na ten moment będę tylko podziwiać i nic więcej.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, Wy nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak czekałam na jakikolwiek komentarz. Dziewczyny wyżej trochę mnie pocieszyły, bo żadna nie chciała mnie powiesić, ale nadal... dziwnie tak, hah.
      Tak, ja też tak sądzę. I w sumie Milan i Mika totalnie się różnią, ale łączy ich tęsknota za przyszłością i w ogóle za bliskością, nie tylko wzajemną, ale z kimkolwiek. Bo oboje się pogubili.
      Awwwww, dziękuję za ten komentarz. Dzięki Wam mam wielką wenę i jak zrobię lekcje (cóż, szkoła to jednak szkoła), chyba biorę się a 27. Może jeszcze w ten weekend uda mi się napisać sporą część kolejnego rozdziału.
      Dziękuję, wzajemnie. :)

      Usuń
    2. Do usług <3
      I doskonale cię rozumiem, bo też mam ochotę zacząć nowy rozdział na Tango, ale jednak raporty na zaliczenie same się nie napiszą, więc walczę sama z sobą :D
      W każdym razie powodzenia, niech lekcje się szybko odrabiają i pisaj, pisaj na bloga :D

      Usuń
    3. Hah, naprawdę mam cudownych czytelników. <3 U mnie nie tak źle... ogarnęłam geografię, matmę ogarniam, a lekturę czytałam, więc nie martwię się o zaliczenie ze znajomości treści.
      Heh, dziękuję i wzajemnie, Tobie z pewnością się przyda.

      Usuń
  4. Z góry przepraszam groszku, za mój genialną pocztę, ale dopiero muszę to naprawić. Więc jakby co, ten cudowny dużo mówiący "xyz" to twój zombie-szofer. Wybacz, że wcześniej nie znalazłam czasu - ale sama rozumiesz.
    Więc piję sobie gorącą czekoladę, słucham "Leave me alone" i biorę się za komentarz. O ile wcześniej nie będę musiała wyjść z psiną, a chyba na to się zanosi. Mała ruda kulka, zawsze znajdzie odpowiedni moment.
    W ogóle wcześniej jakoś nie napisałam, ale strasznie podoba mi się ten pasek procentowy, dot. ile już jest rozdziału. Skąd to wytrzasnęłaś?
    Mówiłam kiedyś, że założę sobie zeszyt z cytatami z twojego blożka? "I za długo się mijamy, unikając swych wypaczonych spojrzeń zbitych psów." - genialne *.* Wcześniej mam wrażenie, że wątek Milan-Mika, jakoś został z tyłu. P.S - ich podobieństwo imion było celowe?
    Naprawdę chyba długo nie wytrzymam z sentymentalnym Montero. Faktycznie trochę Milan/ nie Milan. Ten wers z tymi śladami po oparzeniach, skojarzył mi się z wiesz czym ;) Dziecko, którego wypluły nawet płomienie...chyba za krytycznie siebie ocenia. Dalej nie rozumiem trochę tej oschłości między nimi. Jakby nie mogli przebić jakiegoś muru.
    Gdy wymienia, że ma co chce kolejny raz skojarzył mi się trochę z Sasuke z Naruto. Miał wszystko czego chciał, ciągle nieusatysfakcjonowany, a koniec końców okazało się, że nie miał nic. To ich zbliżenie było jakieś takie dziwne. Skojarzyło mi się z teledyskiem Jacksona "You are not alone". W sumie tak własnie sobie ich wyobraziłam. Zobacz w teledysku Michaela i Lisę, to zrozumiesz o czym mówię <3
    "Choroba nie zabiera tylko sił, ale ludzi, którzy nie są wystarczająco silni i uczciwi, by biernie patrzeć, jak coś nieubłaganie pożera cię od środka." - zabiłaś mnie tym. Wiesz w jakim sensie. Tak to własnie wygląda. Nie zabiera tylko jego. Zabiera też najbliższych. Kawałek mnie? Ughh. Emocjonalnie.
    Ten cały dialog Leulle i chłopca, wywołał u mnie jakiś uśmiech na twarzy. Jakkolwiek to brzmi wiesz że lubię dzieci. Więc trochę taki ogólny zaciesz <3 Akurat jakoś, tak spojrzałam w lewo na gif, na youtube akurat teraz gra mi "Ghost" Jacksona. Hmmm, coraz bardziej nastrojowo.
    Nigdy nie spodziewałabym się takiej końcówki. NIGDY. Aaaa schip teraz natychmiaaast <3 <3 <3 Ta końcówka, była taka emocjonująca, że aż nie mogłam się oderwać XD Serio. I w ogóle jak sobie wyobrażę ten klimat. To pomieszczenie, te baloniki na nadgarstkach, to ściśnięcie swet...czy to nie było łudząco podobne, do ostatniego odcinka TW? Szeryf i koszulka? Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Końcówka to totalny wygryw. I teraz nie wiem jakim prawem, 27 rozdział ma dopiero 30%
    Wybacz, za tyle akapitów, ale chciałam się jakby odnieść do wszystkiego punktowo. Naprawdę, powaliłaś mnie tym rozdziałem kochana.
    Mistrzu! <3


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciebie zawsze poznam, groszku.
      Mała, ruda i kochana kulka, hah. Przeglądałam jakąś stronę i natrafiłam na specjalny kod. Jak chcesz, mogę Ci wysłać. Mnie też się podoba ten paseczek, lepiej wygląda niż takie zwykłe pisanie, ile procent kolejnego rozdziału już napisałam.
      Mówiłaś, haha. Jej. No trochę został z tyłu, ale zamierzam to zmienić. Podobieństwo imion, mhm... Powiem tyle, że inicjały z pewnością nie były przypadkowe.
      Nie będzie teraz takiego emocjonalnego, sentymentalnego Milana, obaczysz, nie będzie tak łatwo... Hehe. Takie mury najtrudniej przebijać, chyba coś o tym wiemy z własnych doświadczeń.
      Hah. Ja zawsze o Teen Wolf, a Ty o Naruto. To urocze. Och, wcześniej tego zdania o chorobie nawet z Tobą nie skojarzyłam... W sumie pisałam ten fragment akurat ponad tydzień temu. Team Milena, haha? Pisałam to przed tym odcinkiem, hah. Ale jak teraz myślę... byle wzbudziło u kogokolwiek choć jedną dziesiątą tych uczuć, co wzbudziła we mnie owa scena z szeryfem i Lydią. Płakałam jak bóbr, totalnie... Mówiłam, że jeszcze było Murder song w tle? I wiesz co jeszcze? WERSJA AKUSTYCZNA. Umarłam.
      27 się pisze, pisze. Przede mną weekend, licznik podskoczy w górę.
      Yay, yay, dziękuję za cudowny komentarz i motywację. Jesteś cudowna. :)

      Usuń
  5. No dobra. Dziś już mogę się przyznać uczciwie, że jestem po lekturze całej pierwszej księgi i jestem nią zauroczona. Choć nie do końca jestem pewna czy to dobre słowo biorąc pod uwagę to co się tam działo. Przyznam też szczerze że nie do końca wyczuwam o co dokładnie chodzi w opowiadaniu ponieważ jak dla mnie momentami jest to opisane mało konkretnie i zrozumiale. Możliwie też że po prostu ja mam trudności ze zrozumieniem opisanego przez ciebie świata. Ale przejdźmy dalej. Postać Leny jest naprawdę ciekawa i owiana tajemnicą. Chciałabym się dowiedzieć o niej dużo więcej. Co do relacji panujących pomiędzy nią a jej aniołem stróżem mogę się domyślać że są bardziej zażyłe niż powinny być. Ale mi się to podoba. Postaram się z najbliższych dniach przeczytać drugą księgę ale pewnie nie zdążę skończyć przed kolejnym rozdziałem który jak widzę już się tworzy. Ale dam znak że udało mi się dotrzeć do tego momentu że będę na bieżąco a nie do końca w temacie.
    Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny na blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, już? No nieźle, ja u Ciebie tylko prolog na razie przeczytałam, mimo że bardzo mi się spodobał. Nie tylko Ty tak uważasz, więc staram się nad tym pracować. Dziękuję za opinię i cieszę się, że chcesz zostać czytelnikiem.
      Miłego dnia. :)

      Usuń
    2. Jestem uparta i skończyłam drugą księgę zanim dodałaś nowy rozdział. I w końcu jestem na bieżąco.

      Czytając kolejną księgę wciąż miałam odczucie, że niektóre momenty opowiadania są nielogiczne i mało zrozumiałe. Dialogi bohaterów momentami nie mają dla mnie sensu żadnego, bo nic nie wnoszą w dalszą akcję opowiadania. Nie chcę wyjść na jakiegoś krytyka , ale opowiadanie wymaga dopracowania. Nie każdy jest w stanie się domyślić, o co naprawdę chodzi w tej całej historii i co miałaś na myśli.

      Omijając już wady, historia Leny opowiadania oczami kogoś innego jest bardziej interesująca jak dla mnie. Można nabrać dystansu do głównej bohaterki, a narracja prowadzona przez kogoś kto wie co tak naprawdę się dzieje wokół ułatwia odbiór całości. Milan opowiada bardziej rzeczowo niż Lena, która chyba nie do końca rozumie całą sytuację.
      Zaserwowałaś taką końcówkę że pozostaje mi czekać cierpliwie na najbliższy rozdział.
      Pozdrawiam z lenaskolowska.blogspot.com

      Usuń
    3. Jesteś cudowna.
      Rozumiem. A mogłabyś podać konkretne przykłady? Czego nie rozumiesz? Będzie mi wtedy łatwiej to poprawić.
      Dziękuję za opinię. Także pozdrawiam.

      Usuń
  6. Pomyślałbyś kiedyś, że tak się to wszystko ułoży?
    Ja nie.
    Nigdy.
    Może po prostu nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
    Nie sądziłam, że jest do tego zdolny.
    Nie sądziłam, że jest na tyle silny.
    Myślisz, że chciał Ci odpłacić, za to, że kiedyś też to zrobiłeś?
    Nie sądziłam, że da mu radę.
    Mord za mord.
    Teraz już jesteśmy straceni.
    Tobirama?
    Proszę Cię, powiedz coś . .

    Zapraszam na http://different-konoha.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tego rozdziału. Naprawdę masz z czego być dumna, bo przedstawiłaś nam burzę emocjonalną Milana... Zaiste, był w tym rozdziale nieco inny... i, jak sama wspomniałaś, dopiero zaczynamy poznawać jego prawdziwe uczucie...
    Początek rozdziału świadczy, że jest wstanie powiedzieć o swoich uczuciach, nawet swojej stanowczej i nieugiętej starszej siostrze. Przez chwilę myślałam, że Mika również coś powie... wyżali się bratu... ale czar prysł...
    I nagle zjawia się Lena...
    Miałam wrażenie, że Milan nagle znalazł się w innym wymiarze... Przekroczył niewidzialną linę, zostawiając za sobą siostrę i spotkał Lenę... i dzieci.
    Nagle znajdują się w sali, która przypomina pokój szpitalny, i tam oboje wyżalają swoje emocje na zewnątrz... Mam wrażenie, jakby Lena stała się podporą dla Milana... mimo, że, wiadomo, przez niego popełniła samobójstwo. Ale jednak, coś tam pękło, może nawet coś... zaiskrzyło?
    Sądzę, że te emocje Milana zaczęły kiełkować wraz ze wspomnieniem o jego matce... Takie mam wrażenie.

    No i pytania moje:
    Alicja... to ten chłopczyk, dobrze rozumiem? - odpowiednik Lleu to tak naprawdę dziewczynka? Nie kumam ;p
    I Luelle i Lleu to rodzeństwo?
    Co z Mają?
    I jaka opiekunka Alexandra? Co ja znów przegapiłam?

    Pozdrawiam cię serdecznie, groszku pachnący ;*;*
    I do następnego :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się tak bałam, a wszyscy, jak niemal nigdy, tylko chwalą. Będzie trochę o jego przeszłości, właśnie rodzinie... od tego trzeba zacząć, Lena to inna bajka. Nowa. Trzeba najpierw zająć się starą.
      Coś jest z tym wymiarem, niewidzialną liną... A gdyby nie rozmowa z siostrą? Spotkałby Lenę i co? I prawdopodobnie nic.
      Jesteśmy coraz bliżej wyjaśnienia dosłownie wszystkiego z przedziałem Leny i Ikera. Dowiemy się, kto, jak i dlaczego popełnił samobójstwo.
      Albo źle zrozumiałaś, albo coś niefortunnie sformułowałam i wyszła taka głupotka.XD Luelle i Lleu to rodzeństwo. Prawdziwe imię Luelle to Alicja, ziemskie.
      Maja będzie w 27. Alexander to Queer, który został zamordowany u zakonników, po tym jak Milan go tam tymczasowo zaniósł po odprawieniu rytuału z czystokrwistym Queerem. Pamiętasz? Kobieta chcąca się przedostać na drugą stronę Jeziora Szeherezady i nie mająca jak zapłacić?
      Wzajemnie, groszku. :)

      Usuń
    2. Ach, tak... pogubiłam się, kto jest kim... dobrze, że mi to wyjaśniłaś... Ale czasem można się u Ciebie pogubić tutaj w podmiotach - muszę czasem się zatrzymać i raz jeszcze przeczytać tekst, by się połapać kto co mówi... a trzeba mieć to na uwodzę, bo mamy tu jeszcze do czynienia z odpowiednikami... A wiem co mówię, bo i ja mam z tym kłopoty i dostaję za to bęcki od mojej bety ;)

      Ach, teraz pamiętam tę sytuację z kobietą... W tamtym rozdziale bardzo się skupiłam na śnie, a gdzieś mi tam pomknął "Alexander" i nie skojarzyłam... Przyznam, z początku myślałam, że to mąż tej kobiety... Tak więc, głupia ja :p

      Usuń
  8. Znowu ja. :)
    Powiem tak: życzę sobie więcej takich rozdziałów. :) Czytało mi się go świetnie; widać, że to taka Twoja dopieszczona perełka. Pojawiło się też, czego czasem trochę mi u Ciebie brakuje, a mianowicie wyjaśnienie tego, co mniej więcej się dzieje. Oczywiście pozostawianie czytelnikowi pola do wyobraźni odnośnie fabuły, tego, co się stało, oraz tego, co się stanie, to dobra rzecz, bo nie ma chyba nic gorszego niż wywalanie wszystkiego od razu kawa na ławę, ale od czasu do czasu warto trochę uporządkować fakty, chociażby tak, jak to właśnie zrobiłaś w tym rozdziale z Drzewieckim.
    No i przyznaję, trochę rzeczy się wyjaśniło. Z tego, co zrozumiałam, to Milan był aniołem stróżem rodziny Miklerów, ale zawiódł (albo zdradził), przez co oni nie żyją, a Lena nazywa go Kainem?
    A ostatnia scena... Świetna, naprawdę świetna! Nie dość, że rozmyślania Leny sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, czy czasem to wszystko nie dzieje się tylko w jej głowie (albo ona tak myśli) i tak naprawdę nie jest jedynie czymś w rodzaju przebłysków mózgu w momencie śmierci, no to sam Milan pobił wszelkie rekordy. Z jednej strony można powiedzieć, że nie zachowywał się jak on, ale z drugiej... może jednak się zachowywał? Nie on jeden nosi maski. Bardzo emocjonalna scena, a napięcie między Leną i Milanem było nie tylko wyczuwalne, ale bez mała widoczne. Powiem jeszcze raz: wincyj takich rozdziałów, wincyj! :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, tak, dopieszczona to nawet łagodne określenie, bo poprawiałąm i poprawiałam te Róże, nie wiedząc, co z tego wyniknie. Pracuję nad wyjaśnieniami, cieszę się, że to widać. Ajć. Ale z Milanem się pomiźgało. Milan był Stróżem, ale kogoś innego. A dlaczego Lena nazywa go Kainem? To sen, głowa Milana, więc wynik jego wyrzutów sumienia. Dwa rozdziały do napisania i finał księgi II. To się wyjaśni. Poważnie (nie wiem, czy mi jeszcze wierzycie pod tym względem.XD).
      To rzeczywiście pytanie dnia: Milan nie był Milanem w tej scenie czy dopiero zaczął być nim naprawdę?
      Dziękuję za komentarze, trzymaj się. xx

      Usuń
    2. Widać, widać. :)
      Te domysły na temat Milana były, no właśnie tylko domysłami; tak mi to jakoś pasowało do siebie, skoro Milan był stróżem, a Lena w śnie (pamiętałam, że to sen, jeszcze nie jest ze mną tak źle :D) nazwała go Kainem. No ale skoro nie o to chodzi, to pozostaje zgadywać dalej i czekać na rozwiązanie. :)

      Usuń
    3. Uff. Będzie Kain, Szeherezada i Milan-Stróż. :)

      Usuń

Komć – głask dla psa. :)

Archiwum bloga

Obserwatorzy

Kaolia Sidereum Graphics
Kredyty Grafika
Obrazek