3 grudnia 2016

23. Piwonie

Mogę częściej odpisywać na Wasze komentarze i komentować z Fenki, bo ostatnio jakoś więcej używam tamtego konta. :) PS Już trochę zaczęłam u Was nadrabiać. Jeśli komuś coś obiecałam, proszę o przypomnienie, bo nie wiem, czy o wszystkich pamiętam. Nie uznam tego za narzucanie się, tylko pomoc. PS 2 Mniej więcej w połowie grudnia pojawi się post urodzinowy. 
..................................


† † †
Trzymam w dłoni jedną z trzech latarek i oświetlam drogę, nie chcąc nigdzie wpaść jak ostatnim razem. Człowiek czasem uczy się na błędach. A przynajmniej stara się wynieść coś z poprzedniej, często bolesnej lekcji. Próbuję nie pogrążać się niepotrzebnie w myślach, ale wychodzi... jak zawsze.
Woda w tunelu — i to wątpliwej czystości — sięga do kostek. Klnę pod nosem, czując, że mam mokro w butach. Świetnie, dostałem dziurawe adidasy. Mdli mnie od nieprzyjemnych, źle kojarzących się zapachów. Nie mogę ich ignorować, choćbym bardzo chciał. Nie spieszę się. Idę powoli za Leną i Artificemem, nie zamierzając się wtrącać w kolejną z niełatwych, choć i niepoważnych, rozmów.


— Przepraszam — mówi Ty po raz kolejny, składając subtelny pocałunek na zaczerwienionym policzku Leny. — Mogłem zrobić coś bardziej subtelnego, ale nie chciałem ryzykować... nie miałem tego w planach, ale, um, no wiesz... Ale widziałaś jego minę? Tego cholernego sklepikarza od biednego, słodkiego dzieciaka? Widziałaś, jak na nas patrzył? Jakbyś była naszą marionetką, małą dziewczynką, którą dowolnie sterujemy i która nie ma nic do powiedzenia. Małą dziewczynką, która nic nie znaczy i dlatego nam pomógł. Pomógł ludziom, którzy mają władzę nad odpowiedniczką wielkiej Angeli Vivere. Bo tu się o zysk rozchodzi. Czaisz?
— To czaisz zepsuło całą magię — mruczy cicho Lena, unosząc delikatnie kąciki ust. — Wiem, złamałam zasadę. W porządku.
— Och, to nie tak... nie będziemy wymierzać kar cielesnych za nieposłuszeństwo. Jesteśmy już po rewolucji francuskiej. To było czysto taktyczne zagranie. I jednorazowe, zapewniam — obiecuje Artificem, obejmując podopieczną ramieniem. — No przepraszam, no, czuję się jak damski bokser albo wyrodny ojciec.
— Nie sugerowałam tego — zaprzecza dziewczyna, rozglądając się. — Czy świat uwziął się na biednych klaustrofobów?
— Oddychaj, oddychaj, sardynko. Niedługo powinniśmy dojść... cholerne podziemne skróty, nigdy więcej. Że też Drzewskiemu zachciało się blokady przed teleportacją. Byle działała tylko w jedną stronę, to chociaż oszczędzimy sobie drogi powrotnej — nawija anioł, widocznie nie tęskniąc za błogą ciszą. — A wracając do sklepikarza... może niedługo porozmawia z Vivere? Nie wątpię, że ma ona wtyki trochę bliżej, ale przyda nam się, gdy jej powie co zobaczył, prawda? Gdy powie, że nadal nie masz, myszko, na nic wpływu, nic nie rozumiesz i się biernie podporządkowujesz. Hej, mała, słuchasz mnie w ogóle?
— Umm... staram się, ale jestem zajęta odpychaniem wyobrażeń przesuwających się ścian — szepcze Lena.
Nie mam zaawansowanej klaustrofobii, ale też nie czuję się najlepiej. Jest wilgotno, ale duszno i parno. Ciekawe, czy gdybym się zwierzył, to Stróż również wyskoczyłby z: oddychaj, oddychaj, sardynkoWesoła ferajna składa się z coraz dziwniejszych powiązań. Kto wie, co dopiero się stanie?
Kręci mi się w głowie, odór nie ustępuje. Wolę nie znać pochodzenia mdlących zapachów. Wbijam wzrok w światło sączące się z mojej latarki. Świecę bardziej na plecy towarzyszy niż drogę, ale nie ma to żadnego znaczenia. Stawiam machinalnie kolejne kroki, nie myśląc nawet nad tym. Po części czuję się jak marionetka. Z tych, co padły bardziej martwe niż kiedykolwiek. Zapewne powstały. Umarli zawsze powstają. I te żywe trupy wtapiają się w tłum, udając żywych... żyją.... a raczej tylko egzystują... i co komu do tego?
— Montero, nie baw się w filozofa, tylko kontaktuj, kontaktuj — mówi głośno Ty, odwracając się do mnie. — Słyszałeś, co masz zrobić, śpiąca królewno?
— Zamyśliłem się... powtórzysz? — proszę.
— Straciłeś swoją szansę. Już nie dowiesz się, co powiedziałem. Może wyznałem ci miłość? Nie masz pojęcia, co czuję i to się nigdy nie zmieni — szepcze Artificem, odwracając się do mnie na chwilę, by pokazać, jak ostentacyjnie ociera nieistniejące łzy. — Witamy wśród żywych i żywych nie-żywych, ale i tak ci nie powiem. Może domyślisz się w swoim czasie. Może nie.
— Aha — odpowiadam tylko, nie zamierzając zaczynać wywodu o infantylnych wygłupach ponad czterdziestoletniego Anioła Stróża. 
Wzdrygam się, czując, jak buty przemakają mi coraz bardziej. Dopiero co cieszyłem się z wiosennej pogody, a znów niemal nie czuję stóp przez lodowatą wodę. Zatrzymałbym się i wylał ją z adidasów, ale korzystna zmiana nie byłaby wyczuwalna nie dłużej niż przez kilka minut. Nie warto więc gimnastykować się i opóźniać pochód.
Uśmiecham się nieśmiało do siebie, gdy anioł przestaje trajkotać. Doceniam to, póki mogę, bo czuję, że długo nie nacieszę się względnym spokojem. Wsłuchuję się w odgłos bryzgającej wody i tajemniczy, ledwo słyszalny szum. Zauważam, że nieświadomie poruszam latarką w górę i w dół. Niebieskawe światło rozlewa się na zakrytym bluzą grzbiecie Artificema. Nawet nie zorientowałem się wcześniej, że przestał nosić strój charakterystyczny dla Aniołów Stróżów i przerzucił się na praktyczne oraz wygodne ubrania.
Oddycham powoli, spokojnie, starając się pobierać powietrze przede wszystkim ustami. Zazdroszczę Lenie wiecznego kataru. Może nie tylko jego.
— Co to jest? — pyta Artificem, przerywając milczenie. Kto, jak nie on. — Nie ruszaj się, słońce. No, hej, nie ruszaj. Długo trwała ta twoja pokuta i podporządkowywanie się, nie ma co... Jezu, jak tu cuchnie...
Patrzę, jak dziewczyna rozpina dżinsową kurtkę, odsłaniając gładką, czarną koszulkę. Odruchowo odwracam wzrok, pesząc się, gdy wkłada dłoń za dekolt.
— Skarbie, co ty odpier...
— Ty! — przerywa mu Mikler z wyrzutem. Powoli znów przenoszę na nią wzrok. — Pomyślałam, że ci się przyda. — Podaje mu maskę chirurgiczną.
Anioł sięga po nią z wahaniem, po czym zaczyna oglądać z podejrzliwością. 
— Ciekawe rzeczy chowasz w staniku — stwierdza chłopak z uznaniem. — Naszpikowałaś to chloroformem? Dla Milana masz drugą sztukę?
— Czytałeś kiedyś zestawienie największych mitów, w które wierzysz przez filmy? Może powinieneś — ocenia Lena i rzeczywiście wyciąga drugą maskę.
Kiwam krótko głową, gdy mi ją podaje. Nie bawiąc się w detektywa, wykorzystuję prezent zgodnie z zastosowaniem. Od razu lepiej, kiedy mam zasłonięty nos.
Wychylam się i zauważam coś, o czym prawdopodobnie mówił Stróż. Nie jestem w stanie stwierdzić, co widzę. Musiałbym podejść bliżej. Nim wykonuję pełen krok, Artificem łapie mnie za ramię i zatrzymuje.
 — Razem, sardynko, a może zasłużysz, bym jednak powtórzył tamto — tłumaczy, czekając na moją aprobatę.
Idziemy w ramię w ramię, żaden z nas się nie spieszy. Im bliżej jesteśmy, tym ogarnia mnie większa pewność, że mamy do czynienia z bezwładnie leżącym ciałem. Kaszlę, instynktownie zasłaniając dłonią usta. Przypominam sobie, że to bezcelowe, dopiero gdy dotykam palcami materiału chirurgicznej maski. Kieruję światło latarki na rozłożonego przy ścianie człowieka. 
Mężczyzna ma wybałuszone oczy i rozdziawione szeroko usta, z których spływa strużka czarnej mazi. Rejestruję ciemne włosy i zielony odcień tęczówek, wracając myślami do starej kryjówki Tenebris oraz zombiaków, które nas tam mile powitały. Rożnica jest taka, że ten trup nie wygląda na wojownika — biały fartuch kojarzy się z lekarzem. Drzewski jest genetykiem, więc mam nadzieję, że to nie on, bo cały plan szlag jasny trafi. Wbijam wzrok w swoje buty, kręcąc głową.
Czuję czyiś oddech na ramieniu. Nie odwracam się, widząc czubek tenisówek Leny. Ledwo, jakby echem, docierają do mnie cicho wypowiedziane przez nią słowa: zabili pana od przyrody łobuzy od historii*. Dobrze podsumowane. Po chwili dziewczyna wymija mnie i zaczyna się nachylać. Ją także zatrzymuje Ty, ale naturalnie o wiele delikatniej niż mnie.
— Chciałam tylko zamknąć mu oczy — usprawiedliwia się Mikler. Oczy ma okrągłe jak piłeczki.
— Zostawianie swoich odcisków palców nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza że Vivere ma takie same, więc identyfikacja będzie banalna — zapowiada trzeźwo myślący Artificem, nie wyłączywszy instynktu ojcowskiego. 
Lena wyciąga z kieszeni cienką, białą rękawiczkę i zakłada ją na drobną, poranioną dłoń. Zaciskam swoją na latarce i kieruje snop światła na ścianę, zdając sobie sprawę, że wcześniej uparcie świeciłem na ręce dziewczyny. Wzrok jednak z powrotem wbijam w towarzyszkę.
Mikler kuca przy ciele i zamyka mężczyźnie oczy, szepcząc pod nosem. Nie rozumiem jej słów. Podejrzewam, że to modlitwa za duszę zmarłego.
— Ale jesteś uzbrojona. Co tam jeszcze chowasz, co? — zagaja Ty.
— Ty też nie musisz wszystkiego wiedzieć — oznajmia Lena, wstając, po czym, milcząc, rusza dalej.

† † †
Gdy idziemy gęsiego, nadal znajduję się na samym końcu pochodu. Na samym końcu łańcucha pokarmowego także? Latarkę schowałem do kieszeni, gdyż nie jest mi ona na razie potrzebna. Oddycham już spokojniej. Wciąż jednak mam założoną maskę chirurgiczną i staram się oszczędzać. Myślę o martwym mężczyźnie i potencjalnej przyczynie jego śmierci. Może mu też się spieszyło, skróty są zdradliwe. Nie lubię podziemnych tuneli, zwłaszcza gdy tak prezentuje się ich główna funkcja. Dwa nieszczęścia w jednym, tylko bić brawo i poderżnąć sobie gardło.
Muszę się kontrolować, by nie przyspieszać i nie skrobać marchewek Lenie. Już kilka razy nadepnąłem jej na którąś z pięt. Z pewnością nie czuję potrzeby, by to powtórzyć.
— Uwaga, stopień! — informuje nas anioł. To nas jest w zasadzie nieporozumieniem, bo z pewnością nie skierował tych słów, choć przez chwilę myśląc o mnie. — Wyłączcie latarki, po co marnować baterie. 
Po chwili słyszę trzeszczenie, domyślam się, że to skrzypiące stopnie drewnianych schodów. Niezbędny element każdego dreszczowca,  odpowiednia atmosfera zagwarantowana. Dociera do mnie kolejny nieprzyjemny dźwięk. Spoglądam w górę i obserwuję powiększający się snop światła. Gdy Artificem podnosi wysoko wieko, by zobaczyć, co kryje się za nią, muszę aż zamrugać, by przyzwyczaić oczy do nowego oświetlenia.
— Piwnica jak piwnica — ocenia Artificem, wychodząc na powierzchnię. — Śmiało.
Mikler wchodzi zgrabnie po schodach, ignorując ich trzeszczenie. Sięga po wyciągniętą dłoń opiekuna i z jego pomocą również opuszcza tunel. Macha ręką, pokazując, że teraz moja kolej. Szybko pokonuję stopnie, nie chcąc zostać w tunelu ani chwili dłużej. Kiedy docieram na samą górę, chowam dumę do kieszeni i zaciskam palce nad nadgarstku dziewczyny, by pomogła mi wyjść. 
Bokiem buta przejeżdżam po drewnianej krawędzi, gdy noga odmawia mi posłuszeństwa i chce wrócić do podziemi. Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem. Muszę wyglądać śmiesznie. Kolano na podłodze strychu. Druga noga wyprostowana ze stopą wepchniętą pod przesunięty dekiel. Zaciskam zęby, podciągając się i lądując jak do modlitwy. Wstaję pośpiesznie, otrzepując spodnie i sprawdzając odruchowo, czy latarka jest na swoim miejscu.
— Ale z ciebie akrobata, Montero — kpi Ty, ale szybko milknie, widząc zdegustowaną minę podopiecznej. — To będziemy zwiedzać piwnicę Drzewskiego czy weźmiemy się do roboty? — Świeci mi latarką prosto na twarz, muszę odwrócić wzrok.
Rozglądam się pokrótce po pomieszczeniu, choć panuje półmrok. Nic nadzwyczajnego, kilka zapełnionych szafek, kartonów i obdrapane, białe łóżko dziecięce. Zwracam uwagę na wyjątkowo niski strop. Instynktownie się schylam, wyobraziwszy sobie, jak zdzieram sobie skórę z głowy o chropowaty sufit. To nieprawdopodobne, ale wręcz nie mogę się wyprostować, pchany przez wyobraźnię i strach. Niebezpieczna hybryda.
Czuję czyjąś dłoń na plecach. Okazuje się, że to Artificem zachęca mnie do przyśpieszenia i zarazem wskazuje kierunek. Teraz już sam zauważam drzwi i zaczynam zmierzać w ich kierunku, odtrącając rękę Stróża. Gdy odwracam się na chwilę, widzę, że i Lena chce jak najszybciej stąd wyjść, spotkać się z naszym genetykiem i mieć święty spokój, a problem z głowy.
Spostrzegam, że drzwi są półprzymknięte, więc tylko popycham je niedbale ręką, przekraczam próg i już jestem w salonie przestronnego, zaskakująco nowoczesnego mieszkania. Przeważają zimne, stonowane kolory. Daleko mieszkaniu do przytulnego. Panuje minimalizm, wszystko jest do bólu poprawne i poukładane. Nie sposób nie skojarzyć salonu ze szpitalnym, chłodnym pomieszczeniem. Długo nie dociera do mnie, co jest nie tak. Świdruję włączony żyrandol i częściowo zasłonięte okna. Zauważam fragment ciemnogranatowego nieba i gwiazdy.
Co się dzieje? Powinno być koło drugiej po południu. W oczy rzuca mi się duży, ścienny zegar. Wybija dwudziestą trzecią. Co, do cholery? Mam godzinę. Godzinę, Szeherezado. 
— Halo?!  — wybucha nagle Artificem. — Nie zamawialiśmy wycieczki do Narnii!
Mam ochotę podłożyć mu nogę, gdy przechodzi obok, leniwie zapoznając się z terenem. Widocznie uznaje, że w środku nie znajduje się nic godnego uwagi, bo opiera się o tył kanapy i głośno wzdycha. Szukam wzrokiem Leny i znajduję ją niemal od razu. Dziewczyna idzie wolno w naszą stronę, oglądając obrazy i inne ozdoby na jednej ze ścian. Czas naprawdę gra istotną rolę w tym wszystkim, ale nie dla niej. Tym razem jestem po stronie Stróża — nie potrafię uczepić się niczego, co zaabsorbowałoby mnie chociaż odrobinę.
— To idiotyczne nie zamykać mieszkania, gdy się wychodzi, skoro tylu chętnych obiera, ummm, podziemną drogę, nie? — zagaja Ty, przeczesując dłonią wystarczająco już nastroszone, ciemne włosy. — I co teraz?
Nie mamy szansy odpowiedzieć, ponieważ nagle rozlega się alarm. Zasłaniam dłońmi uszy, słysząc zaskakująco głośne wycie. Ty, ty kracząca papugo. Dźwięki powoli cichną, a ja automatycznie ustawiam się plecami do ściany, ochraniając swoje słabe punkty. Próbuję nie myśleć o tym, że mój dar ostatnio zawodzi i całkiem prawdopodobne, że nie będę mógł się również stąd teleportować przez obustronną barierę.
Do środka wchodzi niski, krępy mężczyzna w starej, zszarzałej bluzie z kapturem i dresowych spodniach. Jedyne u niego, co kojarzy się z medykiem, to ogromne okulary. Nie ukrywam, że spodziewałem się zupełnie innego widoku.
— Proszę, proszę, kogo ja tu widzę? — rzecze Drzewski, rechocząc stonowanie i kiwając głową. — Nie mogę przynajmniej narzekać na nudę.
— Jak pan się naprawdę nazywa? — pyta nieoczekiwanie Lena, podchodząc bliżej.
Artificem zabija ją wzrokiem. Chyba nie używa telepatii, chcąc dowiedzieć się, co dziewczyna ma na myśli, bo spogląda na nią pytająco. Zaczyna kręcić głową, jakby próbował jej przekazać, że cokolwiek chce zrobić, to z pewnością zły pomysł i powinna zmienić plany.
— Co? Podejrzewanie mnie o zmianę danych osobowych, fałszywe dokumenty i tak dalej? No, no, tego jeszcze nie było — prycha wyraźnie rozbawiony genetyk. — Co, mała? Za dużo filmów?
— Nie, to nie... — zaprzecza Lena. — Jakie jest pana prawdziwe nazwisko, nie ziemskie? — precyzuje.
Stróż przechyla głowę w prawą stronę, wykazując zainteresowanie. Przenoszę wzrok z jednej osoby na drugą, nie rozumiejąc, o co się rozchodzi, i nie wiedząc, co pomoże mi znaleźć odpowiedź.
— To zupełnie nieistotne... Z czym przychodzicie? Nie mam na was całego dnia — pospiesza nerwowo Drzewski, jakby Mikler trafiła w czuł punkt.
— Żył pan kiedyś po Lux? — dziewczyna zadaje kolejne pytanie.
— Przyszliście porozmawiać o moim życiu? Ile za to dostanę? Można na tym porządnie zarobić? — genetyk obraca wszystko w żart, ale widzę, że został zbity z pantałyku.
— Ma pan żonę? — nalega Lena, niemal szepcząc, jakby bała się, że wszystko zepsuje. — Dzieci?
— Dość. Chodźcie do mojego gabinetu na rozmowę albo kończymy i... — ucina mężczyzna, wskazując nam drogę. — Dwójka za mną. Nigdy nie przyjmuję więcej niż dwóch osób. Nie pytajcie. Jedno zostaje i żadnych reklamacji.
Artificem znów wzdycha, jeszcze bardziej teatralnie niż poprzednio. Popycha niesubtelnie podopieczną, by szła za genetykiem do obranego pomieszczenia.
— Ty zostajesz. Żadnych reklamacji — syczy na odchodne do mnie. — Legnij się na kanapie i pooglądaj kreskówki czy coś. Postaramy się szybko to załatwić. I nie rób takiej miny. Złość piękności szkodzi. — Odwraca ode mnie głowę. — Panie Drzewski, którą mamy godzinę?!
— W salonie jest przecież doskonale widoczny zegar. Nie zadawaj głupich pytań.


.............................
*Fragment Pana od przyrody Herberta.

17 komentarzy:

  1. Melduję, iż przybędę z komentarzem 22-go grudnia!

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie miałam się uczyć, bo w sumie mam termin zerowy z angielskiego w poniedziałek, ale w sumie moje studia to porażka, więc jestem teraz - życie jest piękne :)
    Biedny, biedny Milan. Dziurawe adidasy, woda po kostki i to brudna do tego. Brr. Wymarzone warunki miłego spacerku popołudniowego, nie ma co.
    To urocze nawet było, jak Ty tak przepraszał biedną Lenę. Widać, że poczuł się winny, ale skoro dzięki takiemu zagraniu udało im się coś zyskać, to chyba dziewczyna to przeżyje. W ogóle to chyba źle ją oceniłam. Po akcji z maseczkami jednak zwracam honor i przyznaję, że to całkiem cwana istotka. Ciekawe, skąd jej przyszło do głowy, że będą tego potrzebować.
    Zastanawia mnie ten trup, którego odnaleźli. Kto to? I co się z nim stało?
    "Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem." - Ten tekst mnie zabił! Czytałam rozdział w pociągu i inni pasażerowie trochę dziwnie się patrzyli, jak się zaczęłam szczerzyć do komórki, ale co ja zrobię. To twoja wina!
    Dziwi mnie to osobliwe zachowanie Leny pod koniec rozdziału. Tak jakby dziewczyna rozpoznała mężczyznę, tylko szukała potwierdzenia swoich przypuszczeń.
    I co to za akcja z czasem? Czyżby tak długo zabawili w tym tunelu, a może przenieśli się gdzieś indziej i to porównanie do Narnii ma znaczenie?
    Czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To szczęście Milana, hah. Wy wszyscy nie doceniacie potencjału wojennego naszej Leny.XD Wyjaśni się, wyjaśni, standadowo.
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Cóż bo ja wiem, czy Milan taki biedny z tą wodą po kostki? Ja pływałam w butach w jeziorze...powiem Ci, że nawet nie tak źle ^^ - Polecam. Tylko potem dłuuugo schną.
    Popieram Lenę "To czaisz zepsuło całą magię" ale w sumie, jakoś nie spodziewałam się czego innego po Ty'u. W końcu Ty to Ty.
    Cóż nawiązując Robespierre zabił dość wiele podczas rewolucji francuskiej. A potem Kongres Wiedeński. Rewolucja jak rewolucja. Pożera własne dzieci.
    Mówić do klaustrofobika sardeńko..serio? xD Lena...na kij babie torebka jak ma stanik. Serioo. Kolega już liczył na coś więcej, a tu takie rozczarowanie.
    Czytałaś ów "pana od przyrody"? Faktycznie, dobrze to skwitowała. Skojarzyło mi się ze "Sposobem na Alcybiadesa" Niziurskiego. Kupiłam na kiermaszu książek, kiedy byłam na kolonii. Pamiętam że mi się podobało i teraz nie mogę ogarnąć, dlaczego nie mam tej książki.
    Haha Lena robi nam się tajemnicza. Przezorny zawsze ubezpieczony, hm?
    Ciekawa jestem kim był ten trup i wiesz jaki to ma związek ze wszystkim.
    "Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem. " - zabiłaś mnie tym. I nie obrażaj dziewiętnastowiecznych dziewic! One w twoim wieku dzieci miały, kochana! :P
    Cóż, to takie dziwne, bo przeczytałam już kolejny rozdział. Może jakby per Drzewski był milszy dla Leny, to by sobie pożył?
    P.S - czy Drzewski celowo ma nam (a bynajmniej mi) kojarzyć się z drzewem?
    Huuug :*



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale lodowata woda po kostki i dziurawe buty? Ajjj... Ty to Ty i wszystko jasne. Chyba ktoś użył kiedyś tych słów na naszej konfie... Czasem właśnie nie Ty? JEZU, MORDKO, WYGRAŁAŚ. SARDEŃKO DO KLAUSTROFOBIKA... MUSZĘ TO UŻYĆ (przepraszam za Caps Lock, musiało być widoczne, hah). Dostaniesz tryliard dedyków, bo nigdy na to tak nie patrzyłam... i Jezu, haha. Stanik się przydaje... Herbert to jeden z moich ulubionych poetów, moja droga. Pamiętam, jak polonistka z I gim. mówiła, że nie lubi Herberta, bo go nie rozumie, a mnie tak świerzbiło, by go zacząć bronić. "Sposób na Alcybiadesa" miałam za lekturę jakoś w podstawówce... tak szczerze, to niezbyt mi się podobało. Ja podziwiam te dziewice, na ich miejscu bym trupem padła, hah. Właśnie próbowałam ogarnąć, w jakiej kolejności komentujesz, hah.
      Lecę do następnego. A co do PS, zobaczymy, zobaczymy.
      xx

      Usuń
  4. Jak na dobrego Aniołka przystało, zgodnie z obietnicą przybywam dziś, w dzień 22.grudnia ;P

    Rozdział śmiechowy. Zwłaszcza "nie pisaliśmy się na wycieczkę do Narni" XD
    Więc to dlatego Aritificem spoliczkował Lenę... Jezuś on jest tak słodki, że aż nie mogłam batonika zjeść, jak czytałam haha I bardziej przypomina mi starszego brata Leny niż jej ojca XD
    I jestem strasznie ciekawa tego trupa. Mam teorię, że to jakiś nieudany experiment genetyka. Albo jego dziecko, tak mi przyszło do głowy, jak "zmienił się", kiedy Lena go zapytała o rodzinę.
    W ogóle, mówiłam to już, kiedyś, ale powtórzę - bardzo podoba mi się, że porównujesz coś do lektur Świtezianka (kilka rozdziałów wcześniej) albo jak dziś Herbert i Pan od przyrody. Swoją drogą bardzo lubię Pana od przyrody i do tej pory go pamiętam :P
    Te odnośniki dodają takiego swoistego klimatu i jakby podkreślają Twój styl, w moim odczuciu :)
    Jak Lena wyciągnęła te maseczki ze stanika to na początku myślałam, że wyjęła stanik XDDD dopiero jak przeczytałam kolejne zdanie okazało się, że to maska XD

    Dobry rozdział i zauważyłam tylko jedną literówkę :P (i zapomniałam, gdzie... sorka :| )
    Oki, lecę do następnego :3

    Pozdrawiam ciepło, Wesołych Świąt i wiele weeenyyy :3
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój słowny anioł, hah. To porównannie do Narnii jakąś tak dziwnie przyszło, bo choć lubię całą serię, to nie nie wiadomo jak bardzo. Taka rola opiekunów-starszych braci. Czasem dochodzi do przemocy.XD #TeamMickiewicz #TeamHerbert Teraz kolej na Baczyńskiego! Promuje moich ukochanych poetów, hah. Ojej, haha, przepraszam, jeśli to tak zabrzmiało.XD
      Ach, literówki... nie umiem ich wyłapywać, a różnie bywa z podkreślaniem... Przejrzę więc.
      Dziękuję, wzajemnie, aniele. :)

      Usuń
  5. Nawet mi nie mów o odpisywaniu na komentarze. Ja bardzo lubię to robić, ale ostatnio nawet w tym mam tyły i dużo braków. Zamiarowuję jeszcze dzisiaj tam trochę nadgonić, ale z moimi zamiarami, to ostatnio... dobrze się planuje, a potem np głowa boli, sen dopada, dziecko czegoś chce, żona chce...
    Zaśmiałem się z tego "mogłem subtelniej", bo gdy kiedyś babcia mojej żony umierała, a my piliśmy na takiej działce znajomych i ona chciała jechać, bo czuła się na siłach, to gdzieś tam też miałem odruch klepnięcia. Po pijanemu człowiek jednak nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły, siniak był na pół uda i też było "Mogłem jakoś subtelniej". Twojego bohatera broni więcej niż mnie, bo on jednak umiał tę negatywne zachowanie obrócić w zaletę i dobro ogółu.
    Dziwi mnie jednak, że puszczono Lenę do rozmowy z genetykiem, bo ona wydawała mi się być taka we wszystkim zielona, więc myślę, że może to spieprzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też to uwielbiam. Och... Czyli już rozumiesz wszystko ze spoliczkowaniem Leny, jej reakcją i tak dalej? We wszystkim zielona, ale istotna i kojarząca się z Vivere, a to zawsze coś.

      Usuń
  6. Witaj, groszku ;*
    Przybywam, by nadrobić u Ciebie zaległości. Dzisiaj zacznę od jednego rozdziału, potem następne..
    Ten rozdział był po części zabawny, po części drastyczny.
    Zastanawiam się, kim jest ten trup z tunelu - mam nadzieję, że to nie Drzewski i że nasi bohaterowie nie spotkali się z kimś złym... cóż, wszystko jest możliwe.
    No, ta Mikler to zuch dziewczynka, że zaopatruje się w zbędne rzeczy - ciekawie, gdzie ona to wszystko trzyma^^
    I tak, motyw Narnii mnie rozbawił, heh ;)
    Ciekawe skąd taka zmiana czasu.

    Ach, i zauważyłam w jednym fragmencie zmianę płci Milana:
    "...uparcie świeciłam na ręce dziewczyny." - świeciłem

    Pozdrawiam serdecznie :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, groszku.
      Cudownie. :) Cieszę się, że wracasz. Hehe. Dzięki za wskazanie, znajdę i poprawię.

      Usuń
  7. Hej :)
    No, zachowanie Tya się wyjaśniło. Dobrze uzasadnione, chociaż pewnie i tak mógł się zachować jakoś tak bardziej subtelnie. Z drugiej strony cel udało mu się osiągnąć, więc niech mu tam będzie. :)
    To szlajanie się po tunelach aż mi przypomniało moje opko. :D Takie miejsca są bardzo klimatyczne, musisz przyznać.
    Ujęło mnie nawiązanie do wiersza Herberta, "Pan od przyrody" to chyba jeden z moich ulubionych wierszy z jego twórczości.
    Postać Drzewskiego bardzo interesująca. W Lenie budzą się chyba jakieś wewnętrzne moce, skoro wyczuwa z takimi szczegółami, że mężczyzna coś takiego ukrywa. Ale chyba nie powinna o to od razu pytać, bo raczej wiadomo, że nie odpowiedziałby na takie pytania. No i jeszcze to zamieszanie z czasem, bardzo ciekawe.
    Tak się tylko zastanawiam, że skoro narracja jest prowadzona z punktu widzenia Milana, to chyba ta rozmowa między Drzewskim i resztą nie będzie pokazana, nie?
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.
      Ach, ten Ty. Klimat, że ho, ho. Ale u mnie chociaż nie było szczurów, heh. Też go uwielbiam. No nie.
      Także pozdrawiam. :)

      Usuń
    2. Ale był za to trup. ;)
      No to liczę na to, że Ty i Lena podzielą się z Milanem wiadomościami. Chociaż z drugiej strony lepiej by się wtedy czuło jego sytuację, w sensie, że i on, i czytelnik nie znają wszystkich informacji. ;)

      Usuń

Komć – głask dla psa. :)

Archiwum bloga

Obserwatorzy

Kaolia Sidereum Graphics
Kredyty Grafika
Obrazek