KSIĘGA I: KRONIKI TCHÓRZA (LENA MIKLER)
„Karmisz szaleństwo, a ono żywi się tobą” — przyśpiewka Rumpelsztyka z „Once upon a time”1.
† † †
Poranki bywają zaskakujące, ale trzeba być mną, by z samego rana martwić się wątpliwą przynależnością do istot żywych. Błądzę dłońmi po tułowiu. Palcami badam każdy szczegół. Najpierw ja, potem otoczenie. Żelazna logika gra pierwsze skrzypce. Żadnej krwi w tych okolicach. Brak dziur. Tylko jedno poderżnięte gardło. Gdyby chodziło o dwa, to dopiero byłby problem. Desperackie szukanie pozytywów?
SAMOBÓJSTWO — odczytuję. Już
mam kontynuować marsz, pomijając ten przystanek, gdy coś mnie
zatrzymuje. Nigdy nie mów nigdy. Dopada mnie wspomnienie filmu Krąg samobójców. Nie muszę nawet wyciągać ręki — tajemniczy wiatr powiewa
materiałem, odsłaniając przejście.
Próbuję wziąć głęboki
wdech, lecz tylko nadymam się jak ryba. Poruszam palcami, które posklejała ta
przeklęta maź. Ocieram ręce o spódnicę, starając się ignorować cierpki zapach
krwi wciąż unoszący się w powietrzu.
Przez chwilę siedzę po
turecku, a wzrok wbijam w ziemię. Pokrywa ją jakby wyblakła trawa, po której
sunie moja dłoń. Źdźbła są sztuczne, ale zaskakująco miękkie. Żadnych
nieprzyjemnych skojarzeń z murawą szkolnego orlika.
Zaciskam dłonie na
jasnozielonej koszuli w krokodyle. Skąd ona się wzięła? Jest całkiem w moim
stylu, ale co z tego? Nie jest moja. Nie moja. Wzdrygam się na wyobrażenie obcych dłoni
na ciele. Nie o tym, Lena. Tu, teraz. Patrz. Miedzianobrązowe plamy
ułożyły się wyjątkowo sugestywnie — przy pyszczkach umieszczonych na
ubraniu zwierzaków. Unoszę ręce i trzymam je tak nieporadnie przez dłuższą
chwilę. Cokolwiek,
cokolwiek, byle nie dotykać nimi szyi. Aż przechodzą mnie dreszcze. Poprawiam
kołnierzyk oraz ciemną narzutę, pielęgnując wizerunek zombie-hipisa. Znów zginam
i rozprostowuje na zmianę palce. Bo co mogę zrobić?
Potrząsam gwałtownie
głową. Co się dzieje? Zamiast robić cokolwiek potencjalnie pożytecznego, tkwię w bezruchu, czekając na gwiazdkę z nieba. Uparcie nie rozglądam się
dookoła. Książę na białym koniu ma widocznie problem z ujarzmieniem rumaka albo
skręcił w nie tę polną dróżkę między drzewami. Tak, Lena, jeszcze zacznij się
nad sobą użalać, z pewnością pomoże.
Wreszcie unoszę głowę,
by spostrzec, że znajduję się w namiocie z materiału w czerwono-białe pionowe
paski. Już mogę użyć jak
w cyrku także w dosłownym znaczeniu. Strach się bać. Zaciskam zęby. Namiot jest wąski i długi, w oddali nie widać nic
konkretnego. Z wiszących pod stelażami żarówek sączy się białe światło. Dzięki
Bogu. Lena, gdy to wszystko się skończy, za wybawienie od ciemności szorujesz na klęczkach do
Częstochowy. To dopiero surowy wystrój — Spartanie czuliby się
jak u siebie. Sama mam skojarzenia z domem. Ale wariatów.
Zaciskam zęby, po czym
powoli wstaję. Irytujące mrowienie w lewej nodze sprawia, że muszę podeprzeć
się ręką o bok namiotu. Głupie mrówki. Staram się rozruszać ścierpniętą
kończynę. Stoję tak, wyjątkowo niepewnie, patrząc przed siebie. I co teraz,
księżniczko na ziarnku grochu?
Śmiertelna cisza aż drażni
uszy, póki nie przerywa jej moje teatralne westchnięcie. No co teraz? W którą
stronę iść? Myśl, dziewczyno, myśl. Dziwna sytuacja od tego nie zwalnia. Trzeba
wziąć się w garść i stawić czoła problemom.
— Jest tu
ktoś? — pytam odruchowo.
Moja rodzina zawsze
naśmiewała z bohaterów horrorów, którzy zadawali infantylne pytania tego
pokroju. Zupełnie jakby morderca miał odkrzyknąć: Tak, jestem Horacy i
planuję cię zabić! Właśnie zamawiam pizzę. Chcesz zjeść wspólnie swój ostatni
posiłek? Moje nastawienie określałyby raczej słowa: Jeśli
mówimy o straszakach, bohater idiotyczny to bohater realistyczny.
Szukać wyjścia w
samotności czy dalej próbować znaleźć bratnią duszę? Kto wie, na kogo można
trafić w takim miejscu? Może lepiej siedzieć cicho i udawać, że się nie
istnieje, niczym Harry Potter w ciasnej komórce pod schodami? No chyba że się
ma zaawansowaną klaustrofobię. Wtedy nawet to odpada.
Dziewczyno, nie
panikuj. Widocznie poderżnięte od ucha do ucha gardło o niczym nie przesądza.
Jak na martwą jesteś, słońce, wyjątkowo irytująca.
Zmieniam pozycję, by
to plecami podeprzeć się o bok namiotu. Oby był stabilny. Tak, bezpieczniej.
Lepiej osłaniać tyły. W zasadzie mogło być
gorzej. Znów mam ochotę dotknąć szyi, wiedząc, że palce napotkałyby świeżą
krew. Bóg jeden wie, skąd się ona jeszcze bierze. Rana wciąż się nie zasklepia.
W moim wykonaniu nawet wykrwawianie się przypomina partię szachów. Czy po tym wszystkim
ja nadal szukam sensu?
Nogi mam jak z
przysłowiowej waty, ledwo nimi poruszam. Na dokładkę potrącił mnie autobus?
Witaj, drama queen. Wiodę wzrokiem dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co
mogłoby pomóc. Przed oczami majaczą mi czerwone i białe paski. Myślenie w
zwolnionym tempie okazuje się tak męczące, że chyba wolałabym w ogóle nie
używać mózgu.
Ocieram mokrą twarz,
jakbym domagała się policzków umazanych krwią. Drugą dłoń trzymam przy sercu.
Ani drgnie. Robię drobny krok do przodu. Oczy same mi się zamykają.
Najchętniej wróciłabym na ziemię i do pozycji płodowej. Wymierzam więc sobie
otrzeźwiający policzek. Żadnego bólu, nawet delikatnego
pieczenia — tylko uczucie jeszcze większego otępienia. Brawo, Lena.
Dlaczego nie ma tu
normalnych ścian? Coś stabilnego z pewnością by się przydało. No
to chodźmy… w lewo? Sunę powoli, jakbym miała zasnąć. Jedna, druga, jedna,
druga. Nie takie trudne? Zaciskam usta w wąską kreskę. Ta cała moja
determinacja prezentuje się nieszczególnie okazale. Zanim jakakolwiek
informacja dociera do mojego mózgu i zostaje przetworzona, mija sporo czasu.
— Zgubiłaś coś.
O mój Boże. Niemal
podskakuję jak spłoszona sarenka, słysząc cichy pomruk za sobą. Zeszłabym na
zawał, gdybym jeszcze mogła.
Może lepiej w ogóle się
nie oglądać, tylko od razu czmychać, gdzie pieprz rośnie? Gdybym chociaż
wiedziała, czy udanie się w którąkolwiek ze stron ma sens. Mimo wszystko
odwracam się, nie zapomniawszy zacisnąć zębów. Czego się spodziewać? Gorzko
pożałuję?
Przede mną stoi zakapturzona
postać w długiej, prawie ciągnącej się po ziemi, ciemnej pelerynie. Bycie
śmiertelnie przerażoną już mi nie grozi, więc mimo wszystko przyglądam się
towarzyszce. Im dłużej to robię, tym mniej stabilnie stoję. Na wychudzoną, trupio bladą twarz padają
cienie. Sine usta drżą, a, gdy spoglądam w zasnute mgłą oczy, czuję, jakbym
nawiązała kontakt wzrokowy z trupem. Jednak nie to powinno mnie najbardziej
martwić.
— Kim
jesteś? — dyszę.
— Gdybym powiedziała,
że Anielicą Śmierci, co byś pomyślała? — odpowiada dziewczyna z moją
twarzą.
Nawet głos się zgadza.
Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz dobrze go słyszę. Szaleństwo.
— Że już powinnam
wąchać kwiatki od spodu — dukam. — Prawdopodobnie.
Dziewczyna wyciąga
rękę. Jej palce są szczupłe i długie — niczym u pianisty albo
złodzieja. Moje kojarzą się raczej z ofiarą edukacji wczesnoszkolnej. Oto
pierwsza różnica. Może lepiej nie znać przyczyny.
— Co to ma
być? — pytam, wskazując na swoje gardło.
Towarzyszka spogląda
na mnie jakby z politowaniem i marszczy brwi, a ja w milczeniu czekam na
werdykt. Taksuję wzrokiem sobowtóra. Moje prawe ucho też tak bardzo odstaje… to
znaczy, jeszcze bardziej od drugiego? Dlaczego patrzę na takie głupoty? Czuję
się martwa!
— Fachowo
wykonana robota — ocenia dziewczyna, rozciągając usta w upiornym
uśmiechu. — Byłoby miło, gdybyś raczyła mnie posłuchać.
Byłoby miło, gdyby coś
się wreszcie wyjaśniło. Z dwojga złego wybieram los świadomego półgłówka.
— Twoja? — wyduszam
z siebie w końcu. — Twoja fachowo wykonana robota?
Coś utrzymuje mnie w
bezruchu — nie mogę lub nie chcę nawet drgnąć. Nieznajoma
wyciąga powoli rękę i wskazuje miejsce za moimi plecami. Marszczę odruchowo
brwi, lecz podążam za wskazówką, po czym wbijam wzrok w wytypowany fragment
podłogi. Dostrzegam niewielki, srebrny łańcuszek. Podnoszę go z zaciekawieniem,
po czym odpowiednio obracam. Na niewielkim trójkącie wygrawerowano A.M.
Litery są zapisane prostą, wyraźną czcionką.
Szczerze? Nic
specjalnego. Może mieć jedynie wartość sentymentalną. O co się więc rozchodzi?
Chyba że to prawdziwe srebro. Nie wydaje mi się, ale skąd mogę wiedzieć? Szacuję, że potencjalnie
kupiłabym za wartość naszyjnika kilkanaście książek na promocji w Biedronce.
— To nie
moje — tłumaczę, nie podnosząc wzroku, tylko nadal wpatrując się w
subtelną ozdobę.
— Twoje — stwierdza sobowtór. Gdy na niego spoglądam, widzę, jak kąciki niemal
śliwkowych ust unoszą się nieznacznie. — To inicjały, Leno Mikler.
Wiesz czyje, tylko odrzucasz ten fakt. Taka kapryśna cecha natury człowieka,
moja droga.
W mojej głowie
automatycznie zapala się ostrzegawcza lampka. Wykonuję niewielki krok do tyłu.
Czuję mrowienie w nogach. Nie jestem pewna, czy podświadomość zaleca mi
ucieczkę, czy podsyca zainteresowanie niecodzienną sytuacją. Zaciskam dłoń na
naszyjniku — paznokcie wbijają się w skórę na nadgarstku, a ja
masochistycznie tęsknię za bólem z tym związanym.
— Kim… jesteś,
skąd mnie znasz? To w zasadzie nie jest takie dziwne w porównaniu do naszego
gardła, mojego stanu i tak dalej.. — kontynuuję monolog, jak gdybym
znalazła się w teleturnieju, którego uczestnicy w ciągu minuty muszą złożyć jak
najwięcej zażaleń oraz wiarygodnie przedstawić obawy.
— I ja mam się w
tym odnaleźć? — prycha dziewczyna. — Dużo pytań, bardzo dużo.
Zawsze sądziłam, że ludzie tracą mnóstwo czasu na niepotrzebne pytania. Jakby
oczekiwali, że odpowiedź przyjdzie sama, od razu, zrozumiała i jasna jak
słońce. Ale ty chyba nie jesteś naiwna, prawda?
— Tak dla
pewności… mam poderżnięte gardło? — pytam, nie wiedząc, czy próba
uśmiechnięcia się mnie nie pogrzebie.
Sobowtór kiwa powoli
głową.
— I to ty nie
wiesz, jak się odnaleźć? — parskam.
Rozglądam się dookoła,
ale namiot nadal świeci pustkami, a głośny wrzask mimo wszystko jest
niewskazany. Próbuję wyczytać coś z twarzy dziwacznie ubranej towarzyszki.
Anielica Śmierci? Poważnie? Bawimy się w tradycyjne fantasy? Aż człowiekowi
włosy na karku stają dęba.
Dziewczyna wygląda,
jakby urwała się ze spektaklu o Hrabim Drakuli. Jej twarz, o zgrozo, wygląda
jak moja, ale jednocześnie wydaje się zupełnie obca. Te zaciśnięte usta,
przymrużone oczy i nieschodzący cień złośliwego uśmiechu — nie dla
mnie.
O czym sobowtór
wcześniej mówił? Muszę to sobie poukładać, nie stać w miejscu. Spokojnie, Lena,
dasz radę.
— Od pytań
wszystko się zaczyna — szepczę pod nosem i zaczynam się
niemiłosiernie trząść.
Absurdalne sytuacje
rodem z Alicji w Krainie Czarów? Idealna okazja do popełniania
jeszcze bardziej irracjonalnych pomyłek!
— Pomożesz mi czy
mam iść dalej? Szukać kolejnego sobowtóra czy coś. To bardzo… dezorientujące? A
ty wszystko komplikujesz swoją… aparycją? Oczywiście możesz ubierać się,
stylizować, jak chcesz i tak dalej, rzecz jasna, mieć czyjeś twarze i w ogóle.
Swojej przecież nie opatentowałam.
— Sugerujesz, że
ubrałam się nieadekwatnie do sytuacji? — pyta, taksując wzrokiem
swoją pelerynę i całkiem niewinnie wzruszając ramionami. — Lepiej
bawić się w Dzieci Kwiaty skąpane w posoce?
— Może bym
odpowiedziała, gdybym… wiedziała, jaka to sytuacja? Tobie szkoda życia na
pytania, a mnie na rozmowy, które nic nie wnoszą. Pomożesz mi?
Dłonie mi się trzęsą,
nerwowo zaciskam je na spódnicy niczym zestresowane dziecko podczas pierwszego
występu. Dobrze pamiętam mamę powtarzającą przed apelami: Zostaw tę
spódniczkę w spokoju. Nie kręć jej, nie podwijaj, bo to nieładnie. Czuję
jednocześnie słodkie i bolesne ukłucie w sercu. Gdzie moja rodzina? Czy ich
spotkało coś równie zwariowanego? Wyobrażenie małej Laury z poderżniętym
gardłem przywołuje nową falę nieprzyjemnych dreszczy.
— Powiedziałam ci
więcej, niż myślisz — zapewnia dziewczyna. — Zmarli nie
mają prawa głosu. Ale czujesz się całkiem żywa? Założysz ten naszyjnik czy
mam sobie jeszcze trochę poczekać? Może Lena Mikler oczekuje specjalnego
zaproszenia? — Wzdycha teatralnie, marszcząc sugestywnie brwi.
I kto tu powinien mało
kulturalnie, teatralnie westchnąć?
Nie zamierzam
powtarzać bez końca, że łańcuszek nie należy do mnie. Po prostu zawieszam go na
szyi, nie wiedząc właściwie, dlaczego to robię. Chyba nie tylko dla świętego
spokoju. Wtem doznaję dziwnego, wręcz patetycznego, uczucia — odnoszę
wrażenie, że dopiero teraz biżuteria znajduje się we właściwym miejscu. Blisko
mojego serca.
— Współpraca
popłaca, moja droga — przypomina dziewczyna karcącym tonem zawiedzionej
nauczycielki, która spodziewała się więcej po jednym z uczniów. Jej blada,
koścista dłoń nurkuje w ogromnej kieszeni kuriozalnej peleryny. Po chwili
zostaje wyciągnięta i wysunięta do mnie. O dziwo, pusta. — Mam
poprowadzić cię za rękę, młoda damo?
— Młoda damo?
Jaki to ma sens? Jesteś mną — rzucam. — Przynajmniej
w pewnym sensie.
Wychodzi moje zerowe
doświadczenie z rzekomymi Aniołami Śmierci. Zaraz zacznę bać się sekt. Wielka
towarzyszko podróży, powiedz coś, pokaż... cokolwiek. Jednak dziewczyna nie ma
zamiaru robić nic więcej. Tylko czekam.
— Koniec z
propozycjami — postanawia nagle sobowtór. — Chwyć ją, po prostu.
Jestem tu, by ci pomóc
— Więc
powiedz mi, co się dzieje. Tak na dobry początek, jak bardzo martwa jestem
i gdzie moja rodzina.
— A gdzie ma niby
być? — prycha towarzyszka. — Żadnych zbiorowych
cyrków. To nie Krąg samobójców.
Słyszę dzwony, ale
jeszcze nie wiem, w którym kościele. Taka organizacja rzeczywiście istnieje?
Była jakaś afera z nią związana? Nie, nie, to fikcja. Tylko fikcja. Czytałam
książkę? Było ich przecież tak wiele. Nie, nie, tym razem mówimy o filmie.
Widzę szereg Azjatek ustawionych przy torach kolejowych. Słyszę odgłos
nadjeżdżającego pociągu, na który uczennice w mundurkach łapią się za ręce i
podchodzą jeszcze bliżej krawędzi.
— Oglądałam to.
— No co ty nie
powiesz? — Słyszę kolejne lekceważące prychnięcie.
Wtem coś do mnie
dociera.
— Hej, jak to
samobójców?
Brak reakcji.
Rozglądam się dookoła. Czego oczekiwałam? Nagłej zmiany scenerii? Odsieczy?
Tego mało rozgarniętego księcia? Czeka na mnie jedynie wyciągnięta dłoń.
— To… konieczne?
Wykonuję kolejny krok
w tył, machinalnie unosząc rękę w kierunku naszyjnika. Może powinnam go zdjąć?
Może należy do niej? Może to jakiś dziwny prezent, coś osłabiającego? Nie,
żadnego fantasy, ogarnij się, Lena. Potrząsam głową i wydaję z siebie krótkie
westchnięcie.
— Nie rozumiem… —
niemal szepczę, niespokojnie wiodąc wzrokiem dookoła. — Boże, narzekam jak
dewotka, ale to nie do zniesienia. I nieśmieszne.
— Nikt się nie śmieje
— rzecze dziewczyna, ale z jej miny wyczytuję, że jest gotowa pójść na
ugodę, jeśli mogę ująć to w ten sposób. W oczekiwaniu przysuwa dłoń
jeszcze bliżej mnie.
Biorę nieznajomą
znajomą za rękę. Jesteś niepoważna, Lena. Czuję się jak naiwne dziecko, które
złapało się na sztampowe zaproponowanie podwózki do domu. Spodziewam się
lodowatej skóry przyprawiającej o dreszcze, ale zostaję mile
zaskoczona. Od dłoni dziewczyny bije przyjemne ciepło.
— O czym myślisz? —
zadaje krótkie, acz wymowne pytanie, ściskając nieznacznie moją dłoń.
Jakaś część mnie
nagminnie powtarza jak mantrę komendę: Wiej! Trudno się
dziwić. Jeszcze nie jest za późno — kolejna dodaje swoje trzy
grosze. To zupełnie nielogiczne — wtrąca się nawet ta
pragmatyczna cząstka.
— Nie jestem pewna —
odpowiadam szybko. — O wszystkim i o niczym? Chaos i pustka?
— Ciekawy z ciebie
rozmówca, młoda damo — stwierdza rzeczowo, kiwając z aprobatą głową. Na jej twarzy kwitnie delikatny, jakby stonowany, uśmiech sympatii. — A co
widzisz? Tego także nie jesteś pewna? Szala przechyla się w stronę chaosu czy
pustki? Równowaga nie istnieje. To brednie dla głupców… idealistów, którzy
nawet w złu chcą widzieć pożytek.
Tylko młoda damo i
młoda damo... A co ja widzę? Nie muszę chociażby pokrótce rozejrzeć się
dookoła. To tylko głupi namiot.
— To niby zwykły
namiot, jakby cyrkowy, ale coś jest nie tak. Nie chodzi o tę ciszę,
opustoszenie i mój stan. Po prostu dałabym sobie głowę uciąć, że coś nie gra i
to na poważnie. Gdyby nie to, nie rozmawiałabym z tobą, a już z pewnością nie
założyłabym znalezionego naszyjnika i nie trzymałabym cię za rękę. — Na chwilę
przymykam oczy. Czuję napływające do nich łzy, ściska mnie w gardle. — Gdy
mówię to na głos, wydaje się jeszcze bardziej niedorzeczne.
— Zamiast rozkręcać
dramę, zwróciłabyś uwagę na drzwi — doradza, zaciskając usta w wąską kreskę.
Nie potrafię odgadnąć,
co kryje się za beznamiętnym wyrazem tej twarzy. Musi coś
wyrażać, jak każda.
Zanim pytam: Jakie
drzwi?, rozglądam się dookoła, by nie wyjść na nierozgarniętą. Chyba już za
późno. Wzdycham z irytacją pod nosem, gdy dostrzegam rząd drzwi. Trudno go tak
nawet nazwać. To po prostu wycięcia w namiocie, które są zasłonięte przez powieszone
kawałki materiału. No ale już nazywajmy to rzędem drzwi. Nie było go wcześniej,
tego jestem pewna. Pojawił się ot tak na zawołanie? Może ekscentryczna
nieznajoma to tylko wytwór mojej upośledzonej wyobraźni?
Tłamszę chęć
uszczypnięcia się w rękę, bo to bez sensu. Wykrzywiam mimowolnie
twarz, kierując wzrok z powrotem na towarzyszkę.
— Które wybierasz? —
pyta, wskazując na pięć przejść umiejscowionych w niewielkich
odległościach przy przeciwległym boku namiotu. — Śmierć naturalna? Choroba?
Niemiły zbieg okoliczności? Samobójstwo? Zabójstwo?
To głoszą przyczepione
do materiałów karteczki. Za dużo myślę o śmierci, powinnam skupić się na życiu.
— Proszę, to n a p r a
w d ę mnie nie śmieszy — jęczę ochryple.
— Mnie także. N a p r
a w d ę — deklaruje, wzdychając, jakby ze znudzenia. — Wybieraj. Myślę, że
pierwsze spokojnie możesz sobie odpuścić.
Złudzenie pęka jak
bańka mydlana. Siła, która wcześniej trzymała mnie w ryzach, nie daje już rady.
Kręcę głową z niedowierzaniem, nienaturalnie szybko mrugając oczami i bez słowa
wyjaśnienia wymijając towarzyszkę. Próbuję iść szybko, ale obraz przed moimi oczami
staje się coraz bardziej niewyraźny. Podążam jednak dalej, zacisnąwszy mocno
zęby i znalazłszy w sobie resztki ikry, które wcześniej drzemały.
Nic się nie zmienia,
namiot ciągnie się w nieskończoność. Co tu się dzieje? Wcześniej wydawał się o wiele mniejszy.
Słyszę głos dziewczyny, chyba mnie woła. Wprawdzie nie jest nachalna i
szczególnie zacięta. Zaciskam dłoń na naszyjniku, mając ochotę zerwać go jak
najprędzej. Jednak pewna kwestia się nie zmienia. A jeśli naszyjnik
rzeczywiście jest mój? Jeśli dał mi go ktoś bliski? Ktoś, kogo już nigdy nie
zobaczę? Może nieznajoma znajoma w jakimś stopniu ma rację? Nie wszystko składa
się na potworne kłamstwo? A.M.? Kto to mógłby być? I jeszcze
ten Krąg samobójców...
W zamyśleniu wpadam
na… Z moich ust wydobywa się gardłowy wrzask. Sobowtór marszczy czoło z politowaniem, a ja nerwowo taksuję otoczenie. W oczy
rzuca mi się stojąca w kącie miotła. Znów coś pojawiło się znikąd. Co za cyrk.
— Nawet nie próbuj,
tylko zrobisz sobie krzywdę, znając życie — ostrzega, a żal bije od niej
nachalnie. — No wiesz, potkniesz się po drodze czy coś. Jak to ty.
Zdumiewa mnie
zróżnicowanie składni dziewczyny, jakby składało się na nią kilka
urozmaiconych wcieleń.
— Jeśli mi zaraz
nie wytłumaczysz, o co chodzi w tym wszystkim, zacznę krzyczeć — zapowiadam
drżącym głosem.
— Widzę, że okolice
gardłowe nie są twoją mocną stroną... Po prostu wybierz drzwi. Podchodź do
nich, kiedyś trafisz.
Ze zrezygnowaniem
podchodzę do drugiego wyjścia, wbijając wzrok w wymowny napis: CHOROBA. Próbuję uspokoić
galopujące myśli, które krążą wokół śmierci. Makabrycznych jej odsłon, stosów
ciał i nieludzkich eksklamacji.
— Wiesz, o które
chodzi, prawda? — pytam.
Gdy spoglądam pokrótce
na towarzyszkę, widzę, jak kiwa głową. Wysyłam jej jednoznaczne
spojrzenie: To dlaczego nie możesz mi po prostu powiedzieć i zakończyć
ten cyrk?
— Ale ja nie jestem
martwa — mówię.
— Odsłoń przejście —
upiera się dziewczyna.
— Rozmawiam z tobą.
Jak ktoś całkiem żywy.
— Odsłoń przejście.
— To nie jest normalne.
Nie tak miało być.
— Odsłoń przejście.
— Nie jestem martwa.
— Odsłoń przejście.
— Nie jestem martwa.
Nikt mi nie odpowiada przez
dłuższą chwilę, więc wyciągam rękę w stronę materiału. Ten dziwnie mnie
odrzuca. Napotykam niewidzialną przeszkodę i nie mogę dalej wysunąć dłoni.
Czyli na nic nie zachorowałam? To byłoby całkiem logicznie, gdyby tylko nie to
gardło... Stanowczo za dużo książek fantasy. Żadnych opcji, to tylko jakaś chora
gra, a ja poruszam się naprzód.
Podchodzę do kolejnego
przejścia. Nie mogę sobie przypomnieć, co robiłam wcześniej, czego
dotyczyło moje ostatnie wspomnienie. Wszystkie zlewają się ze sobą, niczego nie
jestem pewna. Który dziś mamy? Chociaż jakiś miesiąc? Mam świeżo skończone
szesnaście lat?
NIEMIŁY ZBIEG OKOLICZNOŚCI. Ale co to za nazwa? Ktoś próbował być zabawny? Czyli wypadek?Ostatnimi czasy
często do nich dochodzi. Prędzej tłumaczyłyby poderżnięte gardło, znając mój pech.
To musi być to przejście, nie ma innej opcji. Obym była
tylko głupim przechodniem a nie pasażerem. Rodzice mają prawo jazdy. Często
jeździmy razem, zabieramy też Laurę. Także tym razem bariera uniemożliwia
mi odgarnięcie materiału. Co, do licha? Nie jestem nikim ważnym, by opłacało się mnie mordować. Idę dalej, unikając wzroku towarzyszki, choć ten jej
czuję na plecach.
1 — Wciąż nieudolnie i bezowocnie szukam autora tego utworu, więc na razie niech zostanie chociaż coś takiego.
Oooo, czyżbym była pierwsza? Jak miło ^^
OdpowiedzUsuńPoprzednią wersję czytałam już spory czas temu, więc cieszy mnie, że na spokojnie mogę sobie czytać poprawione opowiadanie.
Widać trochę zmian w porównaniu z wcześniejszym tekstem. Wydaje mi się, że myśli Leny, mimo że bardzo chaotyczne, są bardziej uporządkowane niż wcześniej. Bardzo naturalnie wypadło również to skakanie z tematu na temat - od Spartan do popełniających samobójstwo nastolatek; gonitwa myśli absolutnie zrozumiała w sytuacji Leny.
Nie, przerwa chyba jednak była za duża. Coś mi się kojarzy, że powinnam kojarzyć tę Anielicę Śmierci, zwłaszcza po tekście, że brzmiała jak kilka osobowości w jednej, ale nie będę sobie psuć niespodzianki, może później mi się przypomni.
Ciekawi mnie zamienienie poczekalni na namiot cyrkowy - czy po śmierci wszyscy widzieli to samo miejsce? Czy też Lena może, z racji tego, co się z nią będzie działo dalej, trafiła gdzie indziej?
Tylko jedne poderżnięte gardło. - jedno.
Przez chwilę siedzę po turecku, a wzrok wbijam w ziemię. - zabrakło wcięcia akapitowego.
wyczytuję, że jest gotów pójść na ugodę - jest gotowa.
Tyle zauważyłam. Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział. :)
O tak, witam Cię, słońce.
UsuńStarałam się właśnie pisać bardziej zrozumiale, bo czasem czytałam Wasze komentarze i: hola, hola, serio to tak zrozumieliście? I cieszę się, że jest emocjonalnie, bo tak też miało być.
Wyjaśni się kwestia, cóż, wystroju. :)
Dziękuję za wskazanie błędów. Zaraz się poprawi.
I dziękuję bardo za komentarz, spokojnego wieczoru. Do kolejnego. :)
Wow, bardzo mi się podoba! Od ponad trzech lat nie czytam żadnego bloga. Głównie z powodu tego, że sama już nic nie piszę, nie mam weny do niczego i zero pomysłów. Chociaż czy w ogóle można nazwać jakoś te moje wypociny, które pisałam w wieku 15 lat? Ale mniejsza! Jakoś dzisiaj weszłam z ciekawości na blogspota, kliknęłam na jakiś tam blog, zauważyłam zapytanie o Wspólnymi Siłami, weszłam i tak Cię odnalazłam :)
OdpowiedzUsuńKrótko opisana fabuła mnie przyciągnęła, więc od razu przeczytałam. I baaaardzo, ale to bardzo mi się podoba! Lena z charakteru troszkę przypomina mnie, taka zagubiona i w sumie w takich sytuacjach myśli o milionie rzeczy na raz :D Jestem jeszcze bardziej zaciekawiona tym, że sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że popełniła samobójstwo. Nie wiem, co więcej napisać, więc pozostaje mi tylko dodać, że zostaje na dłużej i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
Pozdrawiam!
Witam. :) Dziękuję za komentarz. Także pozdrawiam,
UsuńFen
Cześć! Witaj z powrotem, mam nadzieję, że tym razem już wracasz na dobre :)
OdpowiedzUsuńByło miło znów wrócić do początku. Pamiętam, że była "Anielica Śmierci" sobowtórem Leny. No ale chyba tego namiotu nie było, co? I drzwi zmieniłaś na wiejące materiały... bardzo interesująca zmiana :)
I ogólnie podoba mi się, jak dajesz porównania, zawsze wymyślisz coś ciekawego.
Ogólnie podobała mi się końcówka, jak Lena wybierała drzwi, choć przyznam się, że w tym fragmencie nieco się pogubiłam, musiałam wracać, by raz jeszcze przeczytać i chyba masz błąd. Masz dwa razy "Nie miły zbieg okoliczności". Zdaję mi się, że w tym pierwszym wariancie, te drugie drzwi, powinna być "Choroba", bo jak Lenę odrzuciło, dalej piszesz: "Czyli na nic nie zachorowałam? To byłoby całkiem logicznie, gdyby tylko nie to gardło..."
Ogólnie rozdział jak zwykle u Ciebie czytało mi się lekko i czekam na dalszy ciąg ;)
Pozdrawiam serdecznie ;)
Cześć.
UsuńI ja też. O tak, dobrze zauważyłaś. Miło. Dziękuję za czujność, sprawdzę ten fragment.
Także pozdrawiam,
Fen