Mogę częściej odpisywać
na Wasze komentarze i komentować z Fenki, bo ostatnio jakoś więcej używam
tamtego konta. :) PS Już trochę zaczęłam u Was nadrabiać. Jeśli komuś coś obiecałam, proszę o przypomnienie, bo nie wiem, czy o wszystkich pamiętam. Nie uznam tego za narzucanie się, tylko pomoc. PS 2 Mniej więcej w połowie grudnia pojawi się post urodzinowy.
..................................
† † †
Trzymam w dłoni jedną
z trzech latarek i oświetlam drogę, nie chcąc nigdzie wpaść jak ostatnim razem.
Człowiek czasem uczy się na błędach. A przynajmniej stara się wynieść
coś z poprzedniej, często bolesnej lekcji. Próbuję nie pogrążać się niepotrzebnie
w myślach, ale wychodzi... jak zawsze.
Woda w tunelu — i to
wątpliwej czystości — sięga do kostek. Klnę pod nosem, czując, że mam mokro w
butach. Świetnie, dostałem dziurawe adidasy. Mdli mnie od nieprzyjemnych, źle
kojarzących się zapachów. Nie mogę ich ignorować, choćbym bardzo chciał. Nie
spieszę się. Idę powoli za Leną i Artificemem, nie zamierzając się wtrącać
w kolejną z niełatwych, choć i niepoważnych, rozmów.
— Przepraszam — mówi
Ty po raz kolejny, składając subtelny pocałunek na zaczerwienionym policzku
Leny. — Mogłem zrobić coś bardziej subtelnego, ale nie chciałem ryzykować...
nie miałem tego w planach, ale, um, no wiesz... Ale widziałaś jego minę? Tego
cholernego sklepikarza od biednego, słodkiego dzieciaka? Widziałaś, jak na nas
patrzył? Jakbyś była naszą marionetką, małą dziewczynką, którą dowolnie
sterujemy i która nie ma nic do powiedzenia. Małą dziewczynką, która nic nie
znaczy i dlatego nam pomógł. Pomógł ludziom, którzy mają władzę nad
odpowiedniczką wielkiej Angeli Vivere. Bo tu się o zysk rozchodzi. Czaisz?
— To czaisz zepsuło
całą magię — mruczy cicho Lena, unosząc delikatnie kąciki ust. — Wiem, złamałam
zasadę. W porządku.
— Och, to nie tak...
nie będziemy wymierzać kar cielesnych za nieposłuszeństwo. Jesteśmy już po
rewolucji francuskiej. To było czysto taktyczne zagranie. I jednorazowe,
zapewniam — obiecuje Artificem, obejmując podopieczną ramieniem. — No
przepraszam, no, czuję się jak damski bokser albo wyrodny ojciec.
— Nie sugerowałam tego
— zaprzecza dziewczyna, rozglądając się. — Czy świat uwziął się na biednych
klaustrofobów?
— Oddychaj, oddychaj,
sardynko. Niedługo powinniśmy dojść... cholerne podziemne skróty, nigdy
więcej. Że też Drzewskiemu zachciało się blokady przed teleportacją. Byle
działała tylko w jedną stronę, to chociaż oszczędzimy sobie drogi powrotnej
— nawija anioł, widocznie nie tęskniąc za błogą ciszą. — A wracając do
sklepikarza... może niedługo porozmawia z Vivere? Nie wątpię, że ma
ona wtyki trochę bliżej, ale przyda nam się, gdy jej powie co zobaczył, prawda?
Gdy powie, że nadal nie masz, myszko, na nic wpływu, nic nie rozumiesz i się
biernie podporządkowujesz. Hej, mała, słuchasz mnie w ogóle?
— Umm... staram się,
ale jestem zajęta odpychaniem wyobrażeń przesuwających się ścian — szepcze Lena.
Nie mam zaawansowanej
klaustrofobii, ale też nie czuję się najlepiej. Jest wilgotno, ale duszno i
parno. Ciekawe, czy gdybym się zwierzył, to Stróż również wyskoczyłby z: oddychaj,
oddychaj, sardynko. Wesoła ferajna składa się z coraz
dziwniejszych powiązań. Kto wie, co dopiero się stanie?
Kręci mi się w głowie,
odór nie ustępuje. Wolę nie znać pochodzenia mdlących zapachów. Wbijam
wzrok w światło sączące się z mojej latarki. Świecę bardziej na plecy
towarzyszy niż drogę, ale nie ma to żadnego znaczenia. Stawiam machinalnie
kolejne kroki, nie myśląc nawet nad tym. Po części czuję się jak
marionetka. Z tych, co padły bardziej martwe niż kiedykolwiek. Zapewne
powstały. Umarli zawsze powstają. I te żywe trupy wtapiają się w tłum, udając
żywych... żyją.... a raczej tylko egzystują... i co komu do tego?
— Montero, nie baw się
w filozofa, tylko kontaktuj, kontaktuj — mówi głośno Ty, odwracając się do
mnie. — Słyszałeś, co masz zrobić, śpiąca królewno?
— Zamyśliłem się...
powtórzysz? — proszę.
— Straciłeś swoją
szansę. Już nie dowiesz się, co powiedziałem. Może wyznałem ci miłość? Nie masz
pojęcia, co czuję i to się nigdy nie zmieni — szepcze Artificem, odwracając się
do mnie na chwilę, by pokazać, jak ostentacyjnie ociera nieistniejące łzy. —
Witamy wśród żywych i żywych nie-żywych, ale i tak ci nie powiem. Może domyślisz
się w swoim czasie. Może nie.
— Aha — odpowiadam
tylko, nie zamierzając zaczynać wywodu o infantylnych wygłupach ponad
czterdziestoletniego Anioła Stróża.
Wzdrygam się, czując,
jak buty przemakają mi coraz bardziej. Dopiero co cieszyłem się z wiosennej
pogody, a znów niemal nie czuję stóp przez lodowatą wodę. Zatrzymałbym się i
wylał ją z adidasów, ale korzystna zmiana nie byłaby wyczuwalna nie dłużej niż
przez kilka minut. Nie warto więc gimnastykować się i opóźniać pochód.
Uśmiecham się
nieśmiało do siebie, gdy anioł przestaje trajkotać. Doceniam to, póki mogę, bo
czuję, że długo nie nacieszę się względnym spokojem. Wsłuchuję się w odgłos
bryzgającej wody i tajemniczy, ledwo słyszalny szum. Zauważam, że nieświadomie
poruszam latarką w górę i w dół. Niebieskawe światło rozlewa się na zakrytym
bluzą grzbiecie Artificema. Nawet nie zorientowałem się wcześniej, że przestał
nosić strój charakterystyczny dla Aniołów Stróżów i przerzucił się na
praktyczne oraz wygodne ubrania.
Oddycham powoli,
spokojnie, starając się pobierać powietrze przede wszystkim ustami. Zazdroszczę
Lenie wiecznego kataru. Może nie tylko jego.
— Co to jest? — pyta
Artificem, przerywając milczenie. Kto, jak nie on. — Nie ruszaj się, słońce.
No, hej, nie ruszaj. Długo trwała ta twoja pokuta i podporządkowywanie się, nie
ma co... Jezu, jak tu cuchnie...
Patrzę, jak dziewczyna
rozpina dżinsową kurtkę, odsłaniając gładką, czarną koszulkę. Odruchowo
odwracam wzrok, pesząc się, gdy wkłada dłoń za dekolt.
— Skarbie, co ty
odpier...
— Ty! — przerywa mu
Mikler z wyrzutem. Powoli znów przenoszę na nią wzrok. — Pomyślałam, że ci się
przyda. — Podaje mu maskę chirurgiczną.
Anioł sięga po nią z
wahaniem, po czym zaczyna oglądać z podejrzliwością.
— Ciekawe rzeczy
chowasz w staniku — stwierdza chłopak z uznaniem. — Naszpikowałaś to
chloroformem? Dla Milana masz drugą sztukę?
— Czytałeś kiedyś
zestawienie największych mitów, w które wierzysz przez filmy? Może powinieneś —
ocenia Lena i rzeczywiście wyciąga drugą maskę.
Kiwam krótko głową,
gdy mi ją podaje. Nie bawiąc się w detektywa, wykorzystuję prezent zgodnie z
zastosowaniem. Od razu lepiej, kiedy mam zasłonięty nos.
Wychylam się i
zauważam coś, o czym prawdopodobnie mówił Stróż. Nie jestem w stanie
stwierdzić, co widzę. Musiałbym podejść bliżej. Nim wykonuję pełen krok,
Artificem łapie mnie za ramię i zatrzymuje.
— Razem,
sardynko, a może zasłużysz, bym jednak powtórzył tamto — tłumaczy, czekając na
moją aprobatę.
Idziemy w ramię w
ramię, żaden z nas się nie spieszy. Im bliżej jesteśmy, tym ogarnia mnie większa pewność, że mamy do czynienia z bezwładnie leżącym ciałem. Kaszlę, instynktownie
zasłaniając dłonią usta. Przypominam sobie, że to bezcelowe, dopiero gdy
dotykam palcami materiału chirurgicznej maski. Kieruję światło latarki na
rozłożonego przy ścianie człowieka.
Mężczyzna ma
wybałuszone oczy i rozdziawione szeroko usta, z których spływa strużka czarnej
mazi. Rejestruję ciemne włosy i zielony odcień tęczówek, wracając myślami do
starej kryjówki Tenebris oraz zombiaków, które nas tam mile powitały. Rożnica
jest taka, że ten trup nie wygląda na wojownika — biały fartuch kojarzy się
z lekarzem. Drzewski jest genetykiem, więc mam nadzieję, że to nie on, bo cały
plan szlag jasny trafi. Wbijam wzrok w swoje buty, kręcąc głową.
Czuję czyiś oddech na
ramieniu. Nie odwracam się, widząc czubek tenisówek Leny. Ledwo, jakby echem,
docierają do mnie cicho wypowiedziane przez nią słowa: zabili pana od przyrody łobuzy od
historii*. Dobrze
podsumowane. Po chwili dziewczyna wymija mnie i zaczyna się
nachylać. Ją także zatrzymuje Ty, ale naturalnie o wiele delikatniej niż mnie.
— Chciałam tylko
zamknąć mu oczy — usprawiedliwia się Mikler. Oczy ma okrągłe jak piłeczki.
— Zostawianie swoich
odcisków palców nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza że Vivere ma takie same,
więc identyfikacja będzie banalna — zapowiada trzeźwo myślący Artificem, nie
wyłączywszy instynktu ojcowskiego.
Lena wyciąga z
kieszeni cienką, białą rękawiczkę i zakłada ją na drobną, poranioną dłoń.
Zaciskam swoją na latarce i kieruje snop światła na ścianę, zdając sobie
sprawę, że wcześniej uparcie świeciłem na ręce dziewczyny. Wzrok jednak z
powrotem wbijam w towarzyszkę.
Mikler kuca przy ciele
i zamyka mężczyźnie oczy, szepcząc pod nosem. Nie rozumiem jej słów.
Podejrzewam, że to modlitwa za duszę zmarłego.
— Ale jesteś
uzbrojona. Co tam jeszcze chowasz, co? — zagaja Ty.
— Ty też nie musisz
wszystkiego wiedzieć — oznajmia Lena, wstając, po czym, milcząc, rusza
dalej.
† † †
Gdy idziemy gęsiego,
nadal znajduję się na samym końcu pochodu. Na samym końcu łańcucha pokarmowego
także? Latarkę schowałem do kieszeni, gdyż nie jest mi ona na razie potrzebna.
Oddycham już spokojniej. Wciąż jednak mam założoną maskę chirurgiczną i staram
się oszczędzać. Myślę o martwym mężczyźnie i potencjalnej przyczynie jego
śmierci. Może mu też się spieszyło, skróty są zdradliwe. Nie lubię podziemnych
tuneli, zwłaszcza gdy tak prezentuje się ich główna funkcja. Dwa nieszczęścia w
jednym, tylko bić brawo i poderżnąć sobie gardło.
Muszę się kontrolować,
by nie przyspieszać i nie skrobać
marchewek Lenie. Już kilka
razy nadepnąłem jej na którąś z pięt. Z pewnością nie czuję potrzeby, by to
powtórzyć.
— Uwaga, stopień! —
informuje nas anioł. To nas jest w zasadzie nieporozumieniem,
bo z pewnością nie skierował tych słów, choć przez chwilę myśląc o mnie. —
Wyłączcie latarki, po co marnować baterie.
Po chwili słyszę
trzeszczenie, domyślam się, że to skrzypiące stopnie drewnianych schodów.
Niezbędny element każdego dreszczowca, odpowiednia atmosfera
zagwarantowana. Dociera do mnie kolejny nieprzyjemny dźwięk. Spoglądam w górę i
obserwuję powiększający się snop światła. Gdy Artificem podnosi wysoko wieko,
by zobaczyć, co kryje się za nią, muszę aż zamrugać, by przyzwyczaić oczy do
nowego oświetlenia.
— Piwnica jak piwnica
— ocenia Artificem, wychodząc na powierzchnię. — Śmiało.
Mikler wchodzi
zgrabnie po schodach, ignorując ich trzeszczenie. Sięga po wyciągniętą dłoń
opiekuna i z jego pomocą również opuszcza tunel. Macha ręką, pokazując, że
teraz moja kolej. Szybko pokonuję stopnie, nie chcąc zostać w tunelu ani chwili
dłużej. Kiedy docieram na samą górę, chowam dumę do kieszeni i zaciskam palce
nad nadgarstku dziewczyny, by pomogła mi wyjść.
Bokiem buta
przejeżdżam po drewnianej krawędzi, gdy noga odmawia mi posłuszeństwa i chce
wrócić do podziemi. Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak
dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem. Muszę wyglądać śmiesznie. Kolano
na podłodze strychu. Druga noga wyprostowana ze stopą wepchniętą pod
przesunięty dekiel. Zaciskam zęby, podciągając się i lądując jak do modlitwy.
Wstaję pośpiesznie, otrzepując spodnie i sprawdzając odruchowo, czy latarka
jest na swoim miejscu.
— Ale z ciebie
akrobata, Montero — kpi Ty, ale szybko milknie, widząc zdegustowaną minę
podopiecznej. — To będziemy zwiedzać piwnicę Drzewskiego czy weźmiemy się do
roboty? — Świeci mi latarką prosto na twarz, muszę odwrócić wzrok.
Rozglądam się pokrótce
po pomieszczeniu, choć panuje półmrok. Nic nadzwyczajnego, kilka zapełnionych
szafek, kartonów i obdrapane, białe łóżko dziecięce. Zwracam uwagę na wyjątkowo
niski strop. Instynktownie się schylam, wyobraziwszy sobie, jak zdzieram sobie
skórę z głowy o chropowaty sufit. To nieprawdopodobne, ale wręcz nie mogę się
wyprostować, pchany przez wyobraźnię i strach. Niebezpieczna hybryda.
Czuję czyjąś dłoń na
plecach. Okazuje się, że to Artificem zachęca mnie do przyśpieszenia i zarazem
wskazuje kierunek. Teraz już sam zauważam drzwi i zaczynam zmierzać w ich
kierunku, odtrącając rękę Stróża. Gdy odwracam się na chwilę, widzę, że i Lena
chce jak najszybciej stąd wyjść, spotkać się z naszym genetykiem i mieć święty
spokój, a problem z głowy.
Spostrzegam, że drzwi
są półprzymknięte, więc tylko popycham je niedbale ręką, przekraczam próg i już
jestem w salonie przestronnego, zaskakująco nowoczesnego mieszkania. Przeważają
zimne, stonowane kolory. Daleko mieszkaniu do przytulnego. Panuje minimalizm,
wszystko jest do bólu poprawne i poukładane. Nie sposób nie skojarzyć salonu ze
szpitalnym, chłodnym pomieszczeniem. Długo nie dociera do mnie, co jest nie
tak. Świdruję włączony żyrandol i częściowo zasłonięte okna. Zauważam fragment
ciemnogranatowego nieba i gwiazdy.
Co się dzieje? Powinno
być koło drugiej po południu. W oczy rzuca mi się duży, ścienny zegar. Wybija
dwudziestą trzecią. Co, do cholery? Mam godzinę. Godzinę, Szeherezado.
— Halo?! — wybucha nagle Artificem. — Nie
zamawialiśmy wycieczki do Narnii!
Mam ochotę podłożyć mu
nogę, gdy przechodzi obok, leniwie zapoznając się z terenem. Widocznie uznaje,
że w środku nie znajduje się nic godnego uwagi, bo opiera się o tył kanapy i
głośno wzdycha. Szukam wzrokiem Leny i znajduję ją niemal od razu. Dziewczyna
idzie wolno w naszą stronę, oglądając obrazy i inne ozdoby na jednej ze ścian.
Czas naprawdę gra istotną rolę w tym wszystkim, ale nie dla niej. Tym razem
jestem po stronie Stróża — nie potrafię uczepić się niczego, co
zaabsorbowałoby mnie chociaż odrobinę.
— To idiotyczne nie
zamykać mieszkania, gdy się wychodzi, skoro tylu chętnych obiera, ummm,
podziemną drogę, nie? — zagaja Ty, przeczesując dłonią wystarczająco już
nastroszone, ciemne włosy. — I co teraz?
Nie mamy szansy
odpowiedzieć, ponieważ nagle rozlega się alarm. Zasłaniam dłońmi uszy, słysząc
zaskakująco głośne wycie. Ty, ty kracząca papugo. Dźwięki powoli cichną, a ja
automatycznie ustawiam się plecami do ściany, ochraniając swoje słabe punkty.
Próbuję nie myśleć o tym, że mój dar ostatnio zawodzi i całkiem prawdopodobne,
że nie będę mógł się również stąd teleportować przez obustronną barierę.
Do środka wchodzi
niski, krępy mężczyzna w starej, zszarzałej bluzie z kapturem i dresowych spodniach. Jedyne u niego,
co kojarzy się z medykiem, to ogromne okulary. Nie ukrywam, że spodziewałem się
zupełnie innego widoku.
— Proszę, proszę, kogo
ja tu widzę? — rzecze Drzewski, rechocząc stonowanie i kiwając
głową. — Nie mogę przynajmniej narzekać na nudę.
— Jak pan się naprawdę
nazywa? — pyta nieoczekiwanie Lena, podchodząc bliżej.
Artificem zabija ją
wzrokiem. Chyba nie używa telepatii, chcąc dowiedzieć się, co dziewczyna ma na
myśli, bo spogląda na nią pytająco. Zaczyna kręcić głową, jakby próbował jej
przekazać, że cokolwiek chce zrobić, to z pewnością zły pomysł i powinna
zmienić plany.
— Co? Podejrzewanie
mnie o zmianę danych osobowych, fałszywe dokumenty i tak dalej? No, no, tego
jeszcze nie było — prycha wyraźnie rozbawiony genetyk. — Co, mała? Za
dużo filmów?
— Nie, to
nie... — zaprzecza Lena. — Jakie jest pana prawdziwe nazwisko, nie
ziemskie? — precyzuje.
Stróż przechyla głowę
w prawą stronę, wykazując zainteresowanie. Przenoszę wzrok z jednej osoby na
drugą, nie rozumiejąc, o co się rozchodzi, i nie wiedząc, co pomoże mi znaleźć
odpowiedź.
— To zupełnie
nieistotne... Z czym przychodzicie? Nie mam na was całego dnia — pospiesza
nerwowo Drzewski, jakby Mikler trafiła w czuł punkt.
— Żył pan kiedyś po
Lux? — dziewczyna zadaje kolejne pytanie.
— Przyszliście porozmawiać
o moim życiu? Ile za to dostanę? Można na tym porządnie zarobić? — genetyk
obraca wszystko w żart, ale widzę, że został zbity z pantałyku.
— Ma pan żonę? —
nalega Lena, niemal szepcząc, jakby bała się, że wszystko zepsuje. — Dzieci?
— Dość. Chodźcie do
mojego gabinetu na rozmowę albo kończymy i... — ucina mężczyzna, wskazując
nam drogę. — Dwójka za mną. Nigdy nie przyjmuję więcej niż dwóch osób. Nie
pytajcie. Jedno zostaje i żadnych reklamacji.
Artificem znów
wzdycha, jeszcze bardziej teatralnie niż poprzednio. Popycha niesubtelnie
podopieczną, by szła za genetykiem do obranego pomieszczenia.
— Ty zostajesz.
Żadnych reklamacji — syczy na odchodne do mnie. — Legnij się na kanapie i
pooglądaj kreskówki czy coś. Postaramy się szybko to załatwić. I nie rób takiej
miny. Złość piękności szkodzi. — Odwraca ode mnie głowę. — Panie
Drzewski, którą mamy godzinę?!
— W salonie jest
przecież doskonale widoczny zegar. Nie zadawaj głupich pytań.
.............................
*Fragment Pana od przyrody Herberta.
Trzymasz formę ♥
OdpowiedzUsuń♥
UsuńMelduję, iż przybędę z komentarzem 22-go grudnia!
OdpowiedzUsuńAnielsko.
UsuńW sumie miałam się uczyć, bo w sumie mam termin zerowy z angielskiego w poniedziałek, ale w sumie moje studia to porażka, więc jestem teraz - życie jest piękne :)
OdpowiedzUsuńBiedny, biedny Milan. Dziurawe adidasy, woda po kostki i to brudna do tego. Brr. Wymarzone warunki miłego spacerku popołudniowego, nie ma co.
To urocze nawet było, jak Ty tak przepraszał biedną Lenę. Widać, że poczuł się winny, ale skoro dzięki takiemu zagraniu udało im się coś zyskać, to chyba dziewczyna to przeżyje. W ogóle to chyba źle ją oceniłam. Po akcji z maseczkami jednak zwracam honor i przyznaję, że to całkiem cwana istotka. Ciekawe, skąd jej przyszło do głowy, że będą tego potrzebować.
Zastanawia mnie ten trup, którego odnaleźli. Kto to? I co się z nim stało?
"Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem." - Ten tekst mnie zabił! Czytałam rozdział w pociągu i inni pasażerowie trochę dziwnie się patrzyli, jak się zaczęłam szczerzyć do komórki, ale co ja zrobię. To twoja wina!
Dziwi mnie to osobliwe zachowanie Leny pod koniec rozdziału. Tak jakby dziewczyna rozpoznała mężczyznę, tylko szukała potwierdzenia swoich przypuszczeń.
I co to za akcja z czasem? Czyżby tak długo zabawili w tym tunelu, a może przenieśli się gdzieś indziej i to porównanie do Narnii ma znaczenie?
Czekam na ciąg dalszy!
Pozdrawiam :)
To szczęście Milana, hah. Wy wszyscy nie doceniacie potencjału wojennego naszej Leny.XD Wyjaśni się, wyjaśni, standadowo.
UsuńDziękuję za komentarz i również pozdrawiam. :)
Cóż bo ja wiem, czy Milan taki biedny z tą wodą po kostki? Ja pływałam w butach w jeziorze...powiem Ci, że nawet nie tak źle ^^ - Polecam. Tylko potem dłuuugo schną.
OdpowiedzUsuńPopieram Lenę "To czaisz zepsuło całą magię" ale w sumie, jakoś nie spodziewałam się czego innego po Ty'u. W końcu Ty to Ty.
Cóż nawiązując Robespierre zabił dość wiele podczas rewolucji francuskiej. A potem Kongres Wiedeński. Rewolucja jak rewolucja. Pożera własne dzieci.
Mówić do klaustrofobika sardeńko..serio? xD Lena...na kij babie torebka jak ma stanik. Serioo. Kolega już liczył na coś więcej, a tu takie rozczarowanie.
Czytałaś ów "pana od przyrody"? Faktycznie, dobrze to skwitowała. Skojarzyło mi się ze "Sposobem na Alcybiadesa" Niziurskiego. Kupiłam na kiermaszu książek, kiedy byłam na kolonii. Pamiętam że mi się podobało i teraz nie mogę ogarnąć, dlaczego nie mam tej książki.
Haha Lena robi nam się tajemnicza. Przezorny zawsze ubezpieczony, hm?
Ciekawa jestem kim był ten trup i wiesz jaki to ma związek ze wszystkim.
"Ledwo utrzymuję równowagę, trzęsąc się jak dziewiętnastowieczna dziewica przed wydaniem. " - zabiłaś mnie tym. I nie obrażaj dziewiętnastowiecznych dziewic! One w twoim wieku dzieci miały, kochana! :P
Cóż, to takie dziwne, bo przeczytałam już kolejny rozdział. Może jakby per Drzewski był milszy dla Leny, to by sobie pożył?
P.S - czy Drzewski celowo ma nam (a bynajmniej mi) kojarzyć się z drzewem?
Huuug :*
Ale lodowata woda po kostki i dziurawe buty? Ajjj... Ty to Ty i wszystko jasne. Chyba ktoś użył kiedyś tych słów na naszej konfie... Czasem właśnie nie Ty? JEZU, MORDKO, WYGRAŁAŚ. SARDEŃKO DO KLAUSTROFOBIKA... MUSZĘ TO UŻYĆ (przepraszam za Caps Lock, musiało być widoczne, hah). Dostaniesz tryliard dedyków, bo nigdy na to tak nie patrzyłam... i Jezu, haha. Stanik się przydaje... Herbert to jeden z moich ulubionych poetów, moja droga. Pamiętam, jak polonistka z I gim. mówiła, że nie lubi Herberta, bo go nie rozumie, a mnie tak świerzbiło, by go zacząć bronić. "Sposób na Alcybiadesa" miałam za lekturę jakoś w podstawówce... tak szczerze, to niezbyt mi się podobało. Ja podziwiam te dziewice, na ich miejscu bym trupem padła, hah. Właśnie próbowałam ogarnąć, w jakiej kolejności komentujesz, hah.
UsuńLecę do następnego. A co do PS, zobaczymy, zobaczymy.
xx
Jak na dobrego Aniołka przystało, zgodnie z obietnicą przybywam dziś, w dzień 22.grudnia ;P
OdpowiedzUsuńRozdział śmiechowy. Zwłaszcza "nie pisaliśmy się na wycieczkę do Narni" XD
Więc to dlatego Aritificem spoliczkował Lenę... Jezuś on jest tak słodki, że aż nie mogłam batonika zjeść, jak czytałam haha I bardziej przypomina mi starszego brata Leny niż jej ojca XD
I jestem strasznie ciekawa tego trupa. Mam teorię, że to jakiś nieudany experiment genetyka. Albo jego dziecko, tak mi przyszło do głowy, jak "zmienił się", kiedy Lena go zapytała o rodzinę.
W ogóle, mówiłam to już, kiedyś, ale powtórzę - bardzo podoba mi się, że porównujesz coś do lektur Świtezianka (kilka rozdziałów wcześniej) albo jak dziś Herbert i Pan od przyrody. Swoją drogą bardzo lubię Pana od przyrody i do tej pory go pamiętam :P
Te odnośniki dodają takiego swoistego klimatu i jakby podkreślają Twój styl, w moim odczuciu :)
Jak Lena wyciągnęła te maseczki ze stanika to na początku myślałam, że wyjęła stanik XDDD dopiero jak przeczytałam kolejne zdanie okazało się, że to maska XD
Dobry rozdział i zauważyłam tylko jedną literówkę :P (i zapomniałam, gdzie... sorka :| )
Oki, lecę do następnego :3
Pozdrawiam ciepło, Wesołych Świąt i wiele weeenyyy :3
anielskie-dusze.blogspot.com
Mój słowny anioł, hah. To porównannie do Narnii jakąś tak dziwnie przyszło, bo choć lubię całą serię, to nie nie wiadomo jak bardzo. Taka rola opiekunów-starszych braci. Czasem dochodzi do przemocy.XD #TeamMickiewicz #TeamHerbert Teraz kolej na Baczyńskiego! Promuje moich ukochanych poetów, hah. Ojej, haha, przepraszam, jeśli to tak zabrzmiało.XD
UsuńAch, literówki... nie umiem ich wyłapywać, a różnie bywa z podkreślaniem... Przejrzę więc.
Dziękuję, wzajemnie, aniele. :)
Nawet mi nie mów o odpisywaniu na komentarze. Ja bardzo lubię to robić, ale ostatnio nawet w tym mam tyły i dużo braków. Zamiarowuję jeszcze dzisiaj tam trochę nadgonić, ale z moimi zamiarami, to ostatnio... dobrze się planuje, a potem np głowa boli, sen dopada, dziecko czegoś chce, żona chce...
OdpowiedzUsuńZaśmiałem się z tego "mogłem subtelniej", bo gdy kiedyś babcia mojej żony umierała, a my piliśmy na takiej działce znajomych i ona chciała jechać, bo czuła się na siłach, to gdzieś tam też miałem odruch klepnięcia. Po pijanemu człowiek jednak nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły, siniak był na pół uda i też było "Mogłem jakoś subtelniej". Twojego bohatera broni więcej niż mnie, bo on jednak umiał tę negatywne zachowanie obrócić w zaletę i dobro ogółu.
Dziwi mnie jednak, że puszczono Lenę do rozmowy z genetykiem, bo ona wydawała mi się być taka we wszystkim zielona, więc myślę, że może to spieprzyć.
Też to uwielbiam. Och... Czyli już rozumiesz wszystko ze spoliczkowaniem Leny, jej reakcją i tak dalej? We wszystkim zielona, ale istotna i kojarząca się z Vivere, a to zawsze coś.
UsuńWitaj, groszku ;*
OdpowiedzUsuńPrzybywam, by nadrobić u Ciebie zaległości. Dzisiaj zacznę od jednego rozdziału, potem następne..
Ten rozdział był po części zabawny, po części drastyczny.
Zastanawiam się, kim jest ten trup z tunelu - mam nadzieję, że to nie Drzewski i że nasi bohaterowie nie spotkali się z kimś złym... cóż, wszystko jest możliwe.
No, ta Mikler to zuch dziewczynka, że zaopatruje się w zbędne rzeczy - ciekawie, gdzie ona to wszystko trzyma^^
I tak, motyw Narnii mnie rozbawił, heh ;)
Ciekawe skąd taka zmiana czasu.
Ach, i zauważyłam w jednym fragmencie zmianę płci Milana:
"...uparcie świeciłam na ręce dziewczyny." - świeciłem
Pozdrawiam serdecznie :*:*
Witaj, groszku.
UsuńCudownie. :) Cieszę się, że wracasz. Hehe. Dzięki za wskazanie, znajdę i poprawię.
Hej :)
OdpowiedzUsuńNo, zachowanie Tya się wyjaśniło. Dobrze uzasadnione, chociaż pewnie i tak mógł się zachować jakoś tak bardziej subtelnie. Z drugiej strony cel udało mu się osiągnąć, więc niech mu tam będzie. :)
To szlajanie się po tunelach aż mi przypomniało moje opko. :D Takie miejsca są bardzo klimatyczne, musisz przyznać.
Ujęło mnie nawiązanie do wiersza Herberta, "Pan od przyrody" to chyba jeden z moich ulubionych wierszy z jego twórczości.
Postać Drzewskiego bardzo interesująca. W Lenie budzą się chyba jakieś wewnętrzne moce, skoro wyczuwa z takimi szczegółami, że mężczyzna coś takiego ukrywa. Ale chyba nie powinna o to od razu pytać, bo raczej wiadomo, że nie odpowiedziałby na takie pytania. No i jeszcze to zamieszanie z czasem, bardzo ciekawe.
Tak się tylko zastanawiam, że skoro narracja jest prowadzona z punktu widzenia Milana, to chyba ta rozmowa między Drzewskim i resztą nie będzie pokazana, nie?
Pozdrawiam serdecznie. :)
Hej.
UsuńAch, ten Ty. Klimat, że ho, ho. Ale u mnie chociaż nie było szczurów, heh. Też go uwielbiam. No nie.
Także pozdrawiam. :)
Ale był za to trup. ;)
UsuńNo to liczę na to, że Ty i Lena podzielą się z Milanem wiadomościami. Chociaż z drugiej strony lepiej by się wtedy czuło jego sytuację, w sensie, że i on, i czytelnik nie znają wszystkich informacji. ;)