2 maja 2017

29. Żonkile

 † † †
Mogą... możemy umrzeć, bo przedział to druga a nie trzecia szansa? Trudno nie zauważyć, że otaczająca mnie wesoła ferajna ma w składzie także nie do końca żywe jednostki.
— Czekaj, co? — pytam, gdy dociera do mnie sens tych słów. — Dusze zawieszone pomiędzy, które opuściły przedział, mogą umrzeć? Przejść dalej? Umrzeć tak na amen? Ty, Lena?
Zrozpaczony Iker chowający twarz we włosach martwego Artura mówi sam za siebie. Wolę nie wiedzieć, co oznacza stracenie osoby, z którą łączy cię Przysięga Krwi — zwłaszcza po raz drugi, już definitywnie, kiedy może zaczynałeś mieć nadzieję na rzeczywistą drugą szansę a nie puste Queerowe obiecanki. Nie wahałbym się, gdyby mi kazano wskazać bliźniego Luksa i Tenebrisa — wątpię, by tym razem dobry chłopiec okazał się jednak czarnym charakterem.
W moich wyobrażeniach wojna zawsze wyglądała inaczej. Pełniłem w niej zupełnie odmienną funkcję — nie widziałem siebie jako delikwenta przychodzącego na pole stoczonej bitwy, ale toczącej się. Nie musiałem zadawać pytań, domyślać się. Nie wiem, czy taki obrót spraw to szczęście czy pech. Nie mam obowiązków, ale bycie o krok za kimś nie jest przyjemne. 
— Są tutaj, w siedzibie Tenebris, dusze z wszystkich przedziałów, które ogarnęła Vivere czy tylko z MORDERSTWA? Jakie dziecko chciał zabić Artur? Te wszystkie dusze zamordowanych naprawdę są po złej stronie? Co się stało? — wyrzucam z siebie. 
Arcana oddycha niemiarowo, a bladymi dłońmi błądzi po klatce piersiowej ukochanego, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Sam jest nieskromnie pobrudzony krwią, ale czuję ukłucie w sercu, tylko gdy patrzę na tę rozmazaną na jego policzku. Nie mam pewności, jak powinienem się zachować, czy chociażby położenie dłoni na ramieniu byłoby właściwe. Stoję więc sztywno, jedynie obserwując. Za dużo myślę, kombinuję, próbuję przewidywać? Zupełnie jakby inna osoba przejęła mój dar i obrała sobie mnie za pierwszą ofiarę. 
— Chyba tylko z niego — odpowiada Iker po dłuższej chwili. Już myślałem, że w ogóle się nie odezwie. — Mają inne stroje, nie te pasiaste z ośrodka, więc nie wiem, ale ich liczba pasuje jak na jeden przedział.
— Ktoś jeszcze jest ranny? Ktoś walczył? — dopytuję się. Czy wszędzie musi być ta cholerna cisza? Zawsze się spóźniam? Syndrom eks-przewoźnika? — Iker... — ponaglam. — Gdzie reszta?
Anioł tylko wskazuje głową kierunek — okazuje się, że szedłem w złą stronę. Dlaczego mnie to nie dziwi? Tak, chyba wybrałem nieodpowiednią porę na użalanie się. Wzdycham i zawracam, oczekując najgorszego, gdyż nie dostałem odpowiedzi na pierwsze pytania — boję się, że byłyby twierdzące. Ostatnia nadzieja w wyszkolonych członkach Cordragon. Mówią, że są dobrzy, to niech mnie bronią. Słysząc nieustające łkanie, odwracam się jeszcze na pięcie. 
— Jeśli kiedykolwiek odczułeś, że uznaję cię za tchórza, to przepraszam — rzucam.
Potem z uporem kontynuuję marsz w przeciwnym kierunku, nie czekając na żadną reakcję. Jakaś część mnie pragnęłaby się odwrócić, jednak położyć tę dłoń na ramieniu. Potencjalnie pokrzepiające? Tak naprawdę powinienem przeprosić za to, że tak uważam. Przynajmniej uważałem do tej pory.
Sięgam do kieszeni, by wyjąć scyzoryk. Dobrze leży w dłoni, pasuje do niej. Wprawdzie to wręcz żałosna broń przy tomahawku czy innym toporku, ale lepsza niż żadna. Prawdopodobnie, jak przyjdzie co do czego, po prostu ucieknę dzięki teleportacji. Już taka Luelle bardziej nadaje się na wojownika ode mnie. Wytężam anielskie zmysły, wiodę wzrokiem po nagich ścianach. Przyjemnie tu... doprawdy. Chwytam się skojarzeń rodem z powieści o potworze Frankensteina. Czy to równie smutna historia? Cholerni genetycy, chirurdzy i zegarmistrze.
Instytut przypomina miejsce, w którym prowadzi się badania oparte na piłowaniu czaszek dwuletnich dziewczynek. Jest czysto, nie ma mowy o kurzu i pajęczynach, ale nie uznałbym tego za pozytyw, prędzej za niepokojącą sterylność. Spoglądam na sufit — nie mogę odpędzić się od wyobrażenia martwych ciał zwisających z niego. Obraz istnych zombi ze starej kryjówki wojowników Tenebris, ich czarnej mazi imitującej krew i ostrych zębów potrafi regularnie nawiedzać w snach. 
Początkowo słyszę jedynie niewyraźne szmery, prawdopodobnie fragmenty rozmów toczących się jeszcze kawałek za kolejnym zakrętem. Zaryzykować? Zwalniam i staram się jeszcze bardziej uspokoić. Zaciskam mocniej dłoń na scyzoryku. Gdy przenoszę na nią wzrok, widzę, jak zbielały mi knykcie. Powinienem się rozluźnić. Chwila, charakterystycznie skrzeczenie... Artificem! Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak bardzo, słysząc ten głos!
Przyspieszam, by jak najszybciej znaleźć się przy kimkolwiek z Cordragon, aby się czegoś dowiedzieć. Ewentualnie w celu znalezienia potencjalnego obrońcy. Dumo, dokąd powędrowałaś?
Gdy pokonuję zakręt, dostrzegam Ty'a siedzącego przy ścianie. Widok otwiera mi usta. Domyślam się, że tym razem nie chodzi o psychiczny, ale fizyczny ból, który wywołał pełną transformację. Anioł wyciąga rękę ku stojącej przed nim Lenie:
— Przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym jej syny, wierni jej prawom do ostatniej godziny — dyszy dramatycznie.
— Hej, hoplito, ja tu jestem od wracania na tarczy — wzdycha dziewczyna, po czym klęka przy opiekunie. Chwyta jego wyciągniętą dłoń. — Ty musisz wrócić z tarczą. To powierzchowna rana. No a ty jesteś aniołem, a Ordinaria dopiero za miesiąc, więc, choćby ci głowę urwali, odrodziłbyś się, nie? Ajjj, gdzie Iker? Myślę, że wiem, co robić, ale on poradziłby sobie lepiej. 
Nastolatka rozpina bluzę Artificemowi, po czym krzywi się, spoglądając na przesiąkniętą krwią koszulkę. Przykłada zmięte ubranie do rany, chcąc zatamować krwawienie. Ogranicza się do podręcznikowych ruchów, mając wszystko pod kontrolą. Wyciąga bandaż — dobrze wiedzieć, że jesteśmy jakoś przygotowani. Nie trzęsie się szczególnie — jej opiekun mówi zbyt dużo jak na porządnie poszkodowanego.
— Powinien zaraz przyjść — informuję, podejrzewając, że mnie nie widzą. 
Lena odwraca się w moją stronę i uśmiecha nieznacznie, nie musi nic mówić, bym wiedział, co myśli. Chcąc, nie chcąc, mamy porządny kawałek wspólnej historii. Nie ma od niej ucieczki, żadnego wyrywania kartek, nawet korekt.
— Co z Luelle? — pyta cicho, jakby bała się odpowiedzi, ale wiedziała, że i tak przed nią nie ucieknie.
— Znalazła się, wszystko w porządku — zapewniam, uśmiechając się jak głupek.
Artur. Otwieram usta, chcąc ich poinformować o jego śmierci i jej okolicznościach, lecz milczę, nie wiedząc, jak to określić. Nawet nie mamy pewności, czy się czasem nie odrodzi, znów nie trafi do swojego przedziału. Możemy się tylko domyślać, wdychając zapach świeżej krwi.
— Gołąbeczki, przez bycie Stróżem sardynki mam tę nieprzyjemność dostawać w twarz od jej uczuć piekielnie często i cieszę się, że oszczędziliście mi scen z sensualnymi tańcami języków, walkami o dominację i tak dalej, ale, błagam, popatrzycie na siebie później. Pora zająć się rannym! — przypomina Ty. — Wandei już nie ma. Pogrzebałem ją w lasach i bagnach, stratowałem ich dzieci kopytami naszych koni...
— Raz się czepiasz jak ty, a raz znów majaczysz? — mruczy Lena, przyłożywszy dłoń do czoła opiekuna. Myślę, że rany nie są już tak bolesne, gdy ma się kogoś, kto z czułością odgarnie ci włosy z twarzy.
— Nie, chciałem w dobrym stylu dojść do stwierdzenia, że litość nie jest uczuciem rewolucyjnym — objaśnia Artificem.
— To jakiś nawrót chorej fascynacji historią? — zagaja dziewczyna.
— Kiedyś lubiłem historię, naprawdę ją lubiłem. Byłem ciekawskim szczeniakiem, który przeglądał nadprogramowe pisemka, mimo że prawie nic nie rozumiał... może po części właśnie dlatego. Ta dziwna relacja ze Starożytnym Egiptem... Gdy zdechł mój kot, ogoliłem sobie brwi na znak żałoby. Próbowałem dorwać także pozostałych domowników, ale pani Connelly wyskoczyła z wodą święconą i krzyżem, przeklinając szatana, który opętał moją nieskalaną duszę. Wtedy rzuciła mnie dziewczyna. Kiedyś lubiłem tę dziewczynę, naprawdę ją lubiłem i wcześniej wydawało mi się, że i ona nie jest obojętna, ale nie przetrwaliśmy pierwszej próby. Oto historia mojej miłości do historii, która zginęła śmiercią tragiczną.
— Widzę, że się odradza. Stara miłość nie rdzewieje — przepowiada Lena. — Dasz radę wstać? Monolog wyszedł zupełnie normalnie. Nic ci nie jest. Zdołasz iść, gdy będę cię podtrzymywać? Musimy znaleźć Ikera i z resztą zająć się tatą. Skontaktowałbyś się jakoś z grupą Eryka?
Przybliżam się, by objąć Artificema w talii, widząc, że anioł zachowuje się na wzór biedaka, który zapomniał, do czego służą nogi, ale i nie ufa podpórce w postaci drobnej podopiecznej. Jednak dobrze pamięta o położeniu ręki na moim ramieniu.
— Eryk i ja jesteśmy jak te stare konie. Ćwiczyliśmy razem telepatię — przypomina.
Jego słowa okazują się nie takie puste, bo wkrótce teleportują się tu wezwani członkowie Cordragon. Jest ich sześciu — sześciu barczystych, wysokich mężczyzn o sympatycznych inaczej twarzach, po których widać zmęczenie. Wymownie prezentują się zaczerwienione policzki, mokre włosy i drgające wargi.
— Nie wiem, co mają do tego piętra, że się z niego zmyli — mówi jeden z przybyłych. — Na innych wciąż się bronią, bez sensu. 
Nie toczą się tu żadne walki, bo dotarłem, jakżeby inaczej.
— Podejrzewamy, gdzie mogą więzić Miklera — dodaje drugi, ocierając czoło i ziejąc. — Jesteśmy blisko. Dzielą nas tylko jedne schody. Tradycyjnie napotkaliśmy blokadę, którą trzeba złamać za pomocą kogoś z rodu Vivere. Potrzebujemy krwi dziewczyny.
— Lena, ruchyyyy — wyje Ty, oparłszy o mnie głowę. — W Sparcie już by cię dawno ze skały zrzucili.
— Och, ja jestem dziewczyną? — mówi wezwana, już podwijając rękawy, by odsłonić nadgarstki.
— Nie, chłopcem — sarka opiekun. — Do boju!  
Na ten okrzyk zjawia się Arcana — skulony jak zbity pies — a rozmazana krew na jego policzku nie pozwala zapomnieć o ostatnim dotyku czułych dłoni.
— To twoja krew? Kto ci to zrobił? — woła Artificem, aż mnie uszy bolą. — Zabiję go!
— Nie trzeba — zapewnia Iker. — Sam to zrobiłem. 

 † † †
Stoimy blisko siebie, nie zaprzestając dziecinnych przepychanek, bo każdy chce znaleźć się blisko ekranu pełnego wykresów. Prawie każdy — sam z przyjemnością ustawiłem się na końcu, nie planując żadnych bitew o dobre miejsce. Artificem nie omieszkał skomentować tego długim westchnięciem, a nawet uderzył mnie otwartą dłonią w górną część pleców. Z przyjemnością oddałbym mu, celując w o wiele dogodniejsze, czyli w tym przypadku wrażliwe na ból, miejsce. 
Mężczyzna zwany Erykiem tłumaczy zasady działania mechanizmu, który miał być dobrą pułapką dla potencjalnych gości z niepożądanymi zamiarami. Ktoś ostrzegł Cordragon? Sami się zorientowali? Utożsamiam się z widzem oglądającym film klasy B ze śledztwem dziejącym się poza kadrem. Granie na dwa fronty może skutkować brakiem orientacji w obu grupach. Spisałem się.
— Ja tak sobie słucham jak świnia grzmotu i słucham — wyznaje Ty. — Może wy coś rozumiecie.
Głowę opiera o moje ramię, a jego szczęka nieustannie się porusza, co nie jest dla mnie szczególnie przyjemne. Kładzie tę łepetynę niczym na szafot — sam się prosi. 
— Dobrze, że odesłałem naleśnika Ikera do domu — ciągnie Artificem. — Jeszcze by się moje kochane biedactwo dobiło.
Przekręca głowę znajdującą się niebezpiecznie blisko mojej. Zielone oczy błyszczą w półmroku. Wolę nie wiedzieć, dlaczego i na mnie anioł spogląda z politowaniem.
— Ty też powinieneś się stąd teleportować — sugeruję, darując sobie uśmiech. — Odpocząć.
— Dzięki za troskę, ale Spartanie nigdy się nie poddają — oświadcza Ty, skazując mnie na męki. — Walczą do końca. Lena ma rację, wrócę na tarczy!
Chyba wolę już słuchać technicznych instrukcji, które — zdaniem członka Cordragon — są przystępne. Zrozumiałem mniej więcej tyle, że trzeba odczekać kilka sekund, aż przesunie się jakaś zapadka i będzie bezpiecznie. Byle miał rację, bo Ty sprawi, iż będzie się czołgał do drugiej połowy swojego ciała. Obaj zapewne nie robiliby tego cicho, więc lepiej, by sobie odpuścili.
— Nie stać ich na coś lepszego niż taka ochrona? — dziwi się Lena, która, otoczona dryblasami, ma tyle z dziecka, że chce się ją chronić. Nie ma natomiast siły przebicia, ale z chęcią posłucham szesnastolatki, uwalniając się w ten sposób od Stróża. 
 Rodzice Vivere dawno zginęli. Twoja siostra nigdy nie miała odpowiedniczki. Dalsza rodzina kilka lat temu się stąd wyniosła, więc, gdy byłaś niczego nieświadoma, a twoi rodzice trzymali się daleko od spraw Stron, nikt nie mógł złamać systemu ochronnego. — ocenia Eryk.  Czasem najprostsze wyjścia są najlepsze. Podaj mi dłoń.
Mikler wyciąga powoli rękę, wiedząc, co ją czeka. Początek rozlewu krwi?
— Tylko zapiecze — zapewnia cicho mężczyzna, wyciągając scyzoryk.
Może wcale się nie wygłupiłem z tą prowizoryczną bronią? Najprostsze wyjścia są najlepsze, jak i on twierdzi. Taki niewielki nożyk bywa przydatny.
— Nie wiem — mówi Lena. — Dotąd mnie tylko podgryzali.  
Eryk wykonuje płytkie, ale pewne cięcie. Szybko ociera pobrudzony scyzoryk, po czym chwyta dziewczynę za nadgarstek. Kieruje sprawnie jej rękę, zatrzymując później przy ekranie. Dostrzegam niewielkie, szklane naczynie w kształcie półkuli, do którego spływają krople krwi.  
— Okej, wystarczy — wtrąca się Ty. Wolałem, gdy był cicho.
Lenie przypada skrawek bandaża, który akurat starcza na podwójne owinięcie jej szczupłego nadgarstka. Jeden z mężczyzn podaje Erykowi drugą część naczynia — przypominającą kopułę mającą chronić zawartość. Połówki doskonale się dopełniają, w przezroczystej kuli odznacza się szkarłatna maź. Całość ląduje we wklęśnięciu pod ekranem. Idealnie je wypełnia.
— Ale to długo trwa — marudzi Artificem.  Ile osób stoi na straży?    
— Wystarczająco — przyrzeka nieznany mi członek Cordragon.
Świszczy mi w uszach, jakby zaraz miał włączyć się alarm. Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, żadnych świateł — pocieszającej zieleni czy ostrzegającej czerwieni. Czekam na znak aprobaty lub dezaprobaty. Głowa anioła coraz bardziej ciąży mi na ramieniu, a jego ręka jakby ściślej przylega do moich ramion. Oni już wiedzą — nawiedza mnie ta myśl, nagle i intensywnie. Idą tu, zaraz nas złapią. Rozglądam się, zresztą nie tylko ja. Słychać jedynie nasze oddechy. Czekamy jak na ścięcie, średnio przygotowani do defensywy. 
Wtem krótki, wysoki dźwięk zwiastuje otwarcie się szerokich, podwójnych drzwi. Odsuwam się, widząc, że inny szykują się do zrobienia kroku w tył. Jedna z nóg Eryka komicznie zawisa w powietrzu. Wstrzymuję oddech, licząc, że reszta także postara się być cicho. Liczę na kolejny znak, ale nic z tego. Oglądam się przez ramię — mam nadzieję, że strażników rzeczywiście jest wystarczająco i spełnią swoją funkcję. 
— Czekać — przypomina któryś z Cordragon.
W ogóle ich nie znam. Są chyba zbyt żywi, bym przejawiał zainteresowanie. Nikt się nie rusza. Może mówili wtedy o kilkudziesięciu sekundach, nie kilku. Chyba że wolą dmuchać na zimne i poczekać dłużej niż się boleśnie sparzyć. 
— My tu poczekamy — oznajmia Ty, niestety akurat mnie mając na myśli. 
Eryk kiwa głową, Lena wysyła słaby uśmiech. Oddalają się, czujnie śledząc nawzajem. Znów pojawia się pytanie: dlaczego Mikler jest taki cenny? Przez bycie ojcem Leny czy cenionym medykiem? Możliwe, że zupełnie błędnie wnioskuję, chwytając się złych skojarzeń. 
Nie pora na rozmyślania — zostaję gwałtownie popchnięty na ścianę. Uderzam głową o jej śliską powierzchnię. Gdzie się teleportować? Jakie miejsce może być bezpieczne? Za szybko, spokojnie. Pytająco spoglądam na Artificema. Stoi już prosto, jedynie odrobinę się krzywiąc. Miło, że okres poza Ordinarią sprzyja aniołom.
— Co ty wyprawiasz? — warczę przez zęby, brzmiąc raczej śmiesznie niż groźnie.
Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie zamierzam uciekać, bo nie wiem jeszcze, jak prezentuje się zagrożenie.
— Powiedz mi, co wiesz o przedziale Leny — nakazuje Ty, zbliżając się. 
Tylko zaczął ostro, już się uspokoił. Mógł odpuścić sobie przepychanki — nic mu nie dały, a ja muszę użerać się z nieznośnie pulsującym miejscem z tyłu głowy, które bym najchętniej rozmasował. 
— A co mam wiedzieć? — dyszę. — Dobrze się czujesz? Czym cię dźgnęli? Może było zatrute.
— Coś się dzieje z twoim darem, prawda? — zgaduje Stróż. Nawet jest już pewny bądź dobrze udaje. — Zaskakująco dawno nie odczytywałeś myśli Leny, na szczęście ostatnio nikt cię nie prosił o wpływanie na kogokolwiek. Dużo z Erykiem ćwiczyłem. To zupełnie inny wymiar telepatii, gdy nie trzeba mieć ani daru ani pozwolenia na wtargnięcie do czyjegoś umysłu. Wciąż jesteś dobry w odgradzaniu się, ale tylko dobry. Twój mur ma luki. Wystarczy chwila nieuwagi, a raczej przypływ nieoczekiwanych silnych emocji, a każda, chociażby najkrótsza myśl, może cię pogrzebać. W tym przypadku bardziej wyobrażenie. Wyobrażenie Leny tak konkretniej. A jeszcze bardziej konkretnie Leny w sugestywnym pasiastym stroju. Mogłem zrobić raban, ale wolałem załatwić to samemu. Powiesz mi, dlaczego, do cholery, uważasz, że powinna trafić do MORDERSTWA? 
Mogę udawać, że nie wiem, o co chodzi, zmyślać. Jednak pojawia się nowa, lepsza myśl: jesteś wolny, Milanie Montero. Nie mogę się do tego przyzwyczaić. Nie mam już pani, Queerini zmuszającej mnie do przysług, przewożenia zagubionych. Obieram więc nową taktykę.
— Tak, powiem ci — odpowiadam. — Mówiąc jej.
W oczach anioła pojawia się niebezpieczny błysk. Nie mam czasu na interpretowanie go, bo słyszę kroki. Ty także zmienia źródło zainteresowania. Ktoś nadchodzi, zapewne ze strony, w którą udali się członkowie Cordragon z Leną. Tak myślę. I mam nadzieję. Nagle jakby znów gramy w jednej drużynie. Anioł stoi u moim boku, gotowy na walkę po jednej stronie. 
— To nasi — mówi po chwili. — Nasze gołąbeczki, Jezu, jak się cieszę.
Grupa się nie spieszy. Jeszcze nie rozumiem, dlaczego uparcie patrzą pod nogi i wyjątkowo uważnie stawiają kroki. Szóstka członków Cordragon, Lena i ktoś nowy — udało się, mają go.
— Myślałem, że to jakaś samobójcza misja — rechocze Ty, po czym spogląda na mnie. — Ale jeszcze z tobą nie skończyłem. Może jestem głupi, ale myślę, że zrobisz to, co powinieneś. A jak się mylę, to cię najwyżej zabiję i po kłopocie. 

† † †
Uśmiechnięta staruszka stawia przede mną talerz z czosnkowymi grzankami. Dziękuję, z przyjemnością sięgając po kolację. W ŚMIERĆ NATURALNA bywa przyjemniej niż w schronie. Pacjenci chociaż pamiętają, że nie wszyscy to dusze odporne na cielesne słabości. Jedząc, obserwuję Lenę tulącą się do ojca, nieco nerwowo poprawiającą co chwilę jego okulary. Nie są do siebie podobni — inny kolor oczu, włosów — ale czuć, że wiele ich łączy. Mikler zaczął wcześniej patetyczną przemowę: Wiedzieliśmy z mamą o wszystkim, chcieliśmy cię chronić, ale dziewczyna przerwała ją, chcąc widocznie nacieszyć się obecnością bliskiej osoby. Nie są poruszane inne trudne tematy, chociaż zapewne nie tylko ja myślę o Stelli i Magdalenie. Na razie wystarczy sama wiedza o odejściu, każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Nikt nie zamierza także dyskutować o roli Miklera w ośrodku genetyków. Cisza przed burzą?
Spokojnie pozbywając się grzanek, kontynuuję zabawę w obserwatora. Ty znów dorwał Maję — widocznie w przeciwieństwie do Leny on jej o nic nie podejrzewa. Mika gani za coś młodych Casillasów — ja bym się bał. Członkowie Cordragon sięgają po kolejne porcje, każdy je za dwóch. Może tylko mi się tak wydaje, odbieram ich jak sześć identycznych klonów, które się stereotypowo zachowują? Dlaczego miałbym inaczej? Jutro ich nie będzie, pojawią się za to inni. Może Eryka będę pamiętać trochę dłużej.
Tapeta w kolorowe groszki podbudowuję rodzinną atmosferę. Staruszki, manewrujące między stolikami niczym sprawne dwudziestolatki, zachowują się niczym typowe babcie. Całkiem miło.
Dlaczego to powiedziałem? Czemu uciekłem od odpowiedzialności, obiecując, że powiem o wszystkim Lenie? To rzeczywiście dobre wyjście? Dla wolnego Anioła Ciemności? 
— Skąd to masz? — podniesiony głos Miklera zwraca moją uwagę.
— Mówisz o naszyjniku? — pyta Lena, odsłaniając wisiorek. — To naprawdę dłuższa historia. Wiesz, do kogo należał i dlaczego ktoś mógł uważać, że powinnam go mieć?
A.V. To w tym przypadku nie twoje inicjały, choć pewnie tak myślałaś — przekazuje mężczyzna, uśmiechając się ze smutkiem. Wyciąga dłoń w stronę zawieszonego trójkącika. A.V. Alexander Vivere.
— To my pójdziemy zaplanować jutrzejszy dzień — stwierdza Ty, pokazując członkom Cordragon, by wstali i za nim poszli. — Popatrzysz sobie, Majka, dalej, piękna. 
— Do kuchni! — wskazuje Mika, ciągnąc za sobą dzieci. — Umyjecie naczynia. Do czegoś się chociaż przydacie. 
— No to ja... — zaczynam. Gdy mam wziąć kolejny kęs grzanki, do głowy wpada mi pomysł. — Zaniosę trochę Ikerowi.

† † †
Nie otworzywszy jeszcze oczu, wstaję, ziewając. Nieoczekiwanie uderzam głową o coś twardego. Tępy ból sprawia, że nieruchomieję. Brawo. Uniósłszy powieki, widzę jedynie zagadkową ciemność. Zaciskam zęby, modląc się o ustanie upiornego dzwonienia w uszach. Stopniowo przyzwyczajam się do dziwnego uczucia, dłonie kieruję ku skroniom. Biorę kilka głębokich wdechów, po czym próbuję rozstawić szeroko ręce. Napotykają one opór w postaci wyściełanych miękkim materiałem ścian. Zdaję sobie sprawę, że leżę na czymś o podobnej strukturze.
Żołądek podjeżdża mi do gardła. Nerwowo uderzam nogą w sufit, a charakterystyczny dźwięk, który się później roznosi, jest jak gwóźdź do trumny. Cóż za trafne porównanie. Ocieram mokrą twarz i zaciskam zęby. Serce łomocze mi w piersi niczym wyrywające się zwierzę. Nie, nie, tylko nie to. Cholera. Wszystko musi się psuć.
Spodziewałem się, że ktoś kiedyś wymierzy sprawiedliwość. Nie podejrzewałem jednak takiej dosłowności i dokładności. 

..................................
Byle się nowa szata graficzna dobrze nosiła. Zachęcam do wzięcia udziału w ankiecie znajdującej się u dołu strony i zapoznania się z poprawianą zakładką. Do Cyklamen. Do finału księgi... Czekam na Wasze podejrzenia. :)



10 komentarzy:

  1. Ale mnie anielsko miło zaskoczyłaś! Nie spodziewałam się dziś rozdziału :D
    Jak mi brakowało Twojego stylu pisania haha. Rozdział był absolutnie anielski!!!
    Co do końcówki... Czy pochowali Milana żywcem?! :o czy może to tylko koszmarny sen związany właśnie z obawą wymierzenie sprawiedliwości?
    A Ty, normalnie Magnus v2 haha, strasznie mi się to skojarzyło z pierwszym opowiadaniem z Kronik Magnusa Bane'a, kiedy Catarina się nim zajmowała na kacu i opowiadała mu, co robił jak był zachlany haha. I jeszcze kot Ty'a... drugi Prezes Miau? ;P
    Strasznie współczuję Ikerowi :( musiał zabić ukochanego...
    I mam nadzieję, że Lena nie odejdzie, nie umrze tak na Amen. Milan zresztą również by tego nie chciał, jestem tego pewna.
    I tak mnie zastanawia, czy Alexander Vivere nie jest jakoby odpowiednikiem ojca Leny. I czy to do niego należy ten naszyjnik.
    Lena musi być strasznie szczęśliwa, że znalazła ojca, w końcu może być z kimś z rodziny :). A biedny tata pewnie nie wie, że jego druga córka nie żyje... Ciekawe, czy Lena mu powie. Ale bądź, co bądź będą mieli siebie.
    A atak Ty'a na Milana mnie nieco zaskoczył. Stróż pewnie jest pewien, nie tylko podejrzewa, że Milan coś wie odnośnie ojca Leny jak i jej prawdziwego przedziału (nie ukrywam, że muszę sobię nieco poprzypominać rodziału i bardziej je ogarnąć, heh. Zrobię to tuż po wystawieniu ocen! Chciałabym wszystko od początku przeczytać, tak na raz jak ulubioną książkę <3 i nic by mi nie umykało, jak teraz przy czytaniu 30-stu blogów, innych książek i lektur szkolnych i czekając na kolejne rozdziały tutaj (; ).
    I tak sobie myślę, że "Śmierć Naturalna", jest chyba najmilszym przedziałem.
    Jestem strasznie rozemocjonowana przez Twój rozdział :D był anielski i odpowiedział na parę moich pytań, m.in. z tym naszyjnikiem, więc czuję się nieco zaspokojona hehe, ale do pełni szczęścia potrzeba mi Leny i Milana ;) czekolady, herbatki, całości Twojej powieści i wakacji haha oraz sezonu 2B i Maleca :3
    Na Anioła... Nie wiem, co ja mam dalej napisać. Jak każdy rozdział, ten bardzo mi się podobał również, a emocje były tym większe, ponieważ dawno Cię nie było.
    Taki troszkę chaotyczny komentarz i nierozwinięty, ale... emocje!
    Czekam do następnego :D oby Milan uwolnił się z macek Morfeusza, lub trumny. Nikt nie powinien odbierać Aniołowi Ciemności wolności, kiedy przed nią był "uwięziony"!!! Do boju Milan!!!

    Błędziki ;)
    "zieloni czy ostrzegawczej czerwieni" - zieleni
    "ścian wyściełanych miękkim materiałem ścian" - powtórzenie

    PS: Jak wstawisz nowy, powiadom mnie w SPAM-ie :)

    Pozdrawiam, weny i inspiracji :3
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się nie spodziewałam, tak szczerze mówiąc. Ajjj, ta końcówka. Postaram się szybko dodać kolejny rozdział. Hah, skojarzenia z Magnusem zawsze na topie. Rozumiem, może się mieszać. Hah, miały być odpowiedzi i były. Ooo, tak, Maleca.
      Och, jak miło. Dziękuję za wskazanie. Powiadomię, nie ma sprawy.
      Spokojnej nocy.

      Usuń
  2. "ale lepsza niż żadna" - wydaje mi się, że zawsze się mówi "ale taka lepsza niż żadna"
    Słowo "zombie" nie jest spolszczone i chyba pisze się poprawnie po prostu zombie nie zombi.
    I jeśli mam być szczera - ja naprawdę cholernie się gubię. Czytałam wszystko na raz, więc zazwyczaj mój mózg ogarnia, co się dzieje, ale w w tym opowiadaniu... Mam wrażenie, że za bardzo komplikujesz. Bardzo mi się podobała sytucja z pierwszych rozdziałów tej księgi. Było jasno, konkretnie i na temat, ale im dalej idę, tym bardziej mam wodę z mózgu. Po pierwsze, stanowczo za dużo postaci. Naprawdę nie mam pojęcia, kim są niektóre osoby. Po drugie, może się mylę, ale za dużo takiego przeskakiwania z miejsca na miejsce, albo tylko ja czegoś nie rozumiem i przez to mam taki mętlik.
    Więc podsumowujac, cudownie piszesz, ale mój móżdżek nie ogarnia twojego talentu i nie może odnaleźć się w tej historii. I tu nie chodzi o główne wątki, ale o same sytuacje, to co akurat tłumaczysz, to co się właśnie dzieje. Albo ze mną jest coś nie tak...
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam
    ROLAKA z http://granica-olimpu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, sprawdzę. Ale spolszczenie zombi jest jak najbardziej poprawne, to wiem.
      Nie wiem, co napisać, bo większość pisze, że w księdze I było więcej niejasności i kombinowania. Myślę, że wciąż powtarzają się te same postacie, w kółko i w kółko, ale czytelnik może to inaczej odbierać.
      Dziękuję, wzajemnie.

      Usuń
    2. NIektóre postaci od początku kojarzę, ale niektóre za nic nie pamiętam. Wiesz, może to też wina tego, że mimo wszystko są różnice czasowe w czytaniu i trochę się zapomina. I dla mnie do któregoś momentu była jaśniejsza ks II. Może po prostu nie mogłam sie odnaleźć. To normalne :)
      I naprawdę? Zawsze zombie, zombie i zombie, więc zaskoczyłaś mnie! Kurcze, człowiek nowych rzeczy się dowiaduje! To w takim razie przepraszam :)

      Usuń
    3. Trudno powiedzieć. Trudno mi ocenić obiektywnie, gdy ja te postacie znam doskonale. Tego, że tak powiem, nie mogę zbyt sprawdzić przed publikacją. Rozumiesz, o co chodzi?
      Więc pisz śmiało takie rzeczy. Zwłaszcza konkrety. Zobacz, jeszcze tylko finał, a, nim zacznę księgę III, będę poprawiać II, więc każda wskazówka mi się przyda. Nie wykluczam poprawiania nawet całych scen, tłumaczeń. Nie ma sprawy.
      Też zaczęłam stosunkowo niedawno używać. Nawet nie pamiętam, jak się na takiego zombi bez e natknęłam i sprawdzałam poprawność.

      Usuń
    4. Wiem, mi też piszą, ż jeden rozdział jest totalnie niezrozumiały, a ja nie widzę dlaczego :)
      Dobra, jeśli zobaczę jakieś konkrety, to jasne, dam znać! Pewnie jeszcze raz sobie przejrzę opowiadanie, więc jakby co dam ci na 100% znać!

      Usuń
    5. Logikę się sprawdzi, interpunkcję, ortografię, ale na to tak trudno spojrzeć i domyślić się czasem, jak zostanie zrozumiane przez czytelnika.
      Dobrze, z góry dziękuję. :)

      Usuń
  3. Przeczytałam zaraz po opublikowaniu, ale z komentarzem to u mnie obecnie coraz dłużej schodzi. Cóż zrobić, złe zarządzanie czasem, a obowiązków od groma, ot co.
    Co ja ci tu mogę powiedzieć oprócz takich banałów, że było super-ekstra? Może tyle, że musiałam się dłużej pochylić się nad tym rozdziałem. Nie wiem, czy wynikało to z tego, że dość dawno nie czytałam nic twojego autorstwa i pewne fakty uciekły mi z głowy, czy po prostu mój mózg już całkiem się wyłączył i przestał logicznie myśleć.
    Pierwszej części chyba nie skomentuję. Albo ograniczę się do tego, że żal mi Ikera. Biedny, biedny chłopak! A Ty? On nigdy nie przestanie mnie bawić. Mógłby być umierający, a i tak zawsze znajdzie pasujące słowa. Tylko że on później zaczął coś węszyć, czegoś się domyślać. Niedobrze? Milan jest na obserwowanym i nie wiem, co z tego wyniknie. Niby powiedział Ty'owi, że opowie o wszystkim Lenie i przez to oboje poznają prawdę, ale... Póki co mu coś do tego nie spieszno? Zobaczymy, co z tego wyniknie.
    Przepraszam, że dzisiaj tak krótko i nieskładnie, ale goni mnie czas. Nadrobię to i wynagrodzę przy kolejnym rozdziale, na który czekam z olbrzymią niecierpliwością.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, nikt nie pośpiesza. :) Na pocieszenie (?) powiem, że, jak pisałam po przerwie, też musiałam sobie poprzypominać dokładniej i tak dalej. Hah, Iker w skrócie. Zobaczymy w finale. Nikt nie oczekuje też długaśnych opinii. Cieszę się, że jesteś. I wzajemnie, miłego. :)

      Usuń

Komć – głask dla psa. :)

Archiwum bloga

Obserwatorzy

Kaolia Sidereum Graphics
Kredyty Grafika
Obrazek