Moje kochane
groszki... Jesteście cudowni. Dostałam zastrzyk weny dzięki Waszym komentarzom
pod poprzednim rozdziałem (więc Tulipany pojawiłyby się wcześniej, ale wystawianie ocen pokrzyżowało mi plany, potem jeszcze „Niósł ślepy kulawego”). Wyszło na to, że niepotrzebnie się obawiałam złego
przyjęcia ostatniej sceny.
W „Tulipanach” pojawia
się moja ulubiona postać żeńska (i zostaje na dłużej... dawno takiej nie było,
prawda?). Wcześniej była nią Lena, ale, pisząc ten rozdział, poczułam dziwną
bliskość z nową bohaterką, którą wcześniej tylko kreowałam, a teraz jakby
powołałam do życia. Ciekawi mnie, jak zostanie ona przez Was odebrana. Mamy
wiele nowych informacji. Nie rzucałam słów na wiatr, zaczyna się wyjaśniać.
Można powiedzieć, że III księga nie będzie już tak mocno oparta na zagadkach i
szukaniu odpowiedzi. Podsumowanie rozdziału: 2015 był dupkiem. :( PS Znów
pojawiły się komentarze, w których pisaliście, że czegoś nie rozumiecie. To
naprawdę w porządku i będę wniebowzięta, gdy wyrazicie się bardziej precyzyjnie
i napiszecie, co dokładniej jest niezrozumiałe. Wtedy nad tym popracuję i coś
wymyślę. Wiedzcie, że się nie poddaję i po dodaniu epilogu (jak się uda, hah)
nie kończę z Kotkiem. Mam zamiar pisać go od nowa, by był lepszy. Miłej lektury.
..................................
† † †
Zajmuję miejsce w kącie pokoju
— nie za blisko, nie za daleko. Siadam na krześle, mając wrażenie, że zaraz
mebel wywróci się razem ze mną, mimo że postawiłem go przy ścianie, którą także pokrywa jasna tapeta w kolorowe groszki. W zasadzie ustawiłem się tak automatycznie,
nie zastanawiając się wtedy nad powodem. Za dużo myślenia i dedukowania jak na
jeden, względnie normalny dzień. Splatam ze sobą dłonie i układam sztywno na
kolanach. Czuję się niczym intruz w pomieszczeniu pełnym zżytych osób, które
zamierzają się pojednać. Taaa, dzień pojednań... Sól na ustach, posmak
pozostawiony przez płynące długo łzy, przypomina mi o tym, co zrobiłem... i
czemu będę musiał stawić czoło.
Znów
czuję się niedoinformowany. Nie wiem, o czym członkowie Cordragon rozmawiali,
nim do nich dołączyliśmy. Przez dłuższy czas milczymy — tego też nie
rozumiem. Dyskretnie obserwuję Maję, która siedzi po turecku na łóżku, z twarzą
zwróconą ku Ty'owi i Lenie. Jasne włosy Hozierewicz są nieco dłuższe niż ostatnio,
wciąż starannie ułożone. Kości policzkowe jeszcze bardziej odznaczają się na
zapadłych, zarumienionych policzkach dziewczyny.
Przyłapuję siebie na
absurdalnej niewiedzy — nie jestem pewien, kto znajduje się ze mną w tym
stosunkowo niewielkim pomieszczeniu. Może lepiej nie wiedzieć? Tak, tak,
Milanie Montero, przecież bycie niedoinformowanym jest takie cudowne...
Wcześniej po prostu wszedłem tu,
unikając wzroku innych, znalazłem krzesło i na nim usiadłem. Ot tak. Żadnej filozofii.
Próbuję nadrobić zaległości. Ty. Maja. I oczywiście Lena. Nikt więcej? Gdzie
reszta? Z Casillasami? Albo Drzewskimi, jak kto woli...
Ironia losu, co? Kłamać,
oszukiwać, ukrywać swoje zamiary, intencje, błędy z przeszłości... i być ciągle
o krok za daleko.
— Dobra, ludzie... ktoś musi
zacząć — wzdycha Artificem. — Chociaż tak dziwnie się stresuję, że
zaraz chyba rozłożą mi się skrzydła jak u młodego anioła, który nad tym nie
panuje... Więc co? Mamy wolny dzień, poświęcamy go na osobiste, różne, te, eeee,
no konfrontacje, a potem siedzimy jak milczki, patrząc na siebie niczym
zagubione owieczki? Czy przyjście do tego przedziału miało jakikolwiek sens,
hę?
Czasami nawet Ty gada do
rzeczy. Bawię się czerwonym balonikiem, przypominając sobie ten Leny, o identycznym kolorze. Czerwień? Zabawa symboliką? Dziwna sugestia od małej Queerini?
— Został ktoś dorosły z Lleu i
Luelle? Mały zjadł zupę? — pyta dziewczyna, więc nawet gdybym nie chciał myśleć
o szesnastolatce, słyszałbym jej głos.
— Tak, Lena! — warczy
nieoczekiwanie Ty. — Nie uciekaj! — dodaje nerwowo, chcąc się
usprawiedliwić.
Przypominam sobie wymowne słowa Mikler: Sprawy
Luelle stały się dla mnie ważniejsze od Mai. Od mojej Mai. Od jedynej osoby,
która wiąże mnie ze starym życiem. Jedynej, której może powinnam ufać, ale nie
potrafię. Nie powiedziała mi o chłopaku, dziecku... coś nie gra, coś jest nie
tak. Słuszne spostrzeżenia. Mam dziwną ochotę uśmiechnąć się, ale próbuję
pozostać przy neutralnym wyrazie twarzy. Tak wygodniej, bezpieczniej.
— Nie rozumiem — żacha się
Hozierewicz. — Stało się coś, jak mnie nie było? Powinnam o czymś wiedzieć?
— Nie ty — zaprzecza Lena. —
Nie ty powinnaś. O czymś wiedzieć. Nie ty.
— Sardynko, nie pomagasz, twoje urywane zdańka także nie są szczególnie pomocne —
wtrąca jej opiekun. — Mów po ludzku, bez owijania w bawełnę.
Jasne, do rzeczy, rozdrap rany,
złam serce, to takie proste. Kusząco proste. Maja uparcie wpatruje się w
przyjaciółkę, czekając na odpowiedź. Znów próbuję dostać się do umysłu Hozierewicz, ale nie daję rady. Chroniąca go bariera jest nie do przekroczenia. Utworzenie jej
wymagało wielu ćwiczeń z kimś, kto zna się na rzeczy.
— Dziecko — mówi Lena, tylko
to, więcej nie musi.
Hozierewicz nie wydaje się
zaskoczona, ale po wyrazie jej twarzy wnioskuję, że zrobiłaby wiele, by uniknąć
tego tematu. Być może tylko tak mi się zdaje, często się mylę. Przecież ostatnio zacząłem pełnić
funkcję biernego obserwatora, który nie bierze udziału w dyskusji, tylko
próbuje rozgryźć, co jej uczestnicy myślą i dlaczego.
— Ty też? — Gardło Leny jest
ściśnięte. Czuję, że dziewczyna znów ma ochotę się rozpłakać, ale jeszcze jakoś nad sobą panuję. — Ty też uważasz,
że nie zasługuję na szczerość?
— Nie rób tego — prosi Maja, a raczej nakazuje, chłodno i stanowczo. — Nie graj na moich uczuciach.
— Ta sytuacja jest już
maksymalnie sztuczna, jak zabawa w sąd — narzeka Artificem. — I to dość
nieudolna, jakby jakiś zdziczały kretyn ustalał zasady.
— Jak z Poirotem od Christie —
porównuje jego podopieczna. — Końcowa scena, spotkanie w jakimś salonie i
wielka spowiedź, oskarżanie, opisywanie śledztwa, wyznawanie grzechów,
tłumaczenie motywów, wszyscy słuchają, wszyscy mówią, nikt nie ucieka. Zawsze
mnie to irytowało... Sztuczne? Mało powiedziane.
Biorę głęboki wdech, chcąc poczuć ulgę, chociaż w jakimś stopniu. Jakbym się dusił... jakby nagle wszystko, co mnie dręczy, połączyło siły i wybrało odpowiedni moment. Za dużo tego. Nie potrafię się zdystansować, a na tym dotychczas wszystko opierałem.
— Może zostawimy was same? — proponuje Artificem.
Widzę, że nie tylko ja na początku podejrzewam Stróża o żarty. W końcu anioła wszędzie pełno, zawsze musi też wtrącić swoje trzy grosze, wygłosić opinie, nawet gdy nikt go o to nie prosi.
— Nareszcie — stwierdza Maja z wyraźną ulgą. — Jesteście tu potrzebni jak...
— Nie, proszę, zostań — prosi Lena. Sam zaczynam się podnosić, myśląc, że jednak na mnie już pora. — Ty też.
Opadam z powrotem na krzesło, próbując przyjrzeć się reakcji Stróża. Nie poświęca on sytuacji zbytniej uwagi, nie okazuje zaskoczenia. Oczywiście, wyczuł emocje podopiecznej, których było pełno podczas pobytu w pokoju rodem z przedziału SAMOBÓJSTWO, więc zabawił się w przeglądanie wspomnień. Uroczo. Tylko czekać, aż wygłosi reprymendę, poganiany ojcowskim instynktem. Niczego nieświadomy.
Za to Lena wstaje, jednak wcale nie zamierza wyjść i uciec. Czyżby w jakimś stopniu zabolały ją słowa opiekuna? Oskarżenie o tchórzostwo? Połączone z przedziałem i samobójstwem? Trudno tego nie powiązać.
Dziewczyna podchodzi do łóżka przyjaciółki i kuca. Splata dłonie i kładzie je przy krawędzi łóżka.
— O cokolwiek by nie chodziło, wiedz, że możesz mi powiedzieć — zaczyna Lena nieśmiało.
— Znów to robisz. Grasz na emocjach — podsumowuje niezadowolona Hozierewicz.
— Na czymś muszę — odpiera jej przyjaciółka. — Hej, hej, Majka... Wiele się zmieniło, zmieniło się prawie wszystko, ale moje uczucia się nie zmieniły. Twoje pewnie też, więc próbuję to wykorzystać. Przypomnieć ci, że kiedyś mówiłyśmy sobie o wszystkim. To wydaje się teraz takie nieistotne, wśród tego okrucieństwa i wojny, ale brakuje mi ciebie, naszych rozmów, spotkań. — Chrząka. — Brakuje mi miłości.
Mnie obojętności. Dziś z pewnością. Opieram głowę o chłodną ścianę, wzrok wbijając w sufit. Nie tak wyobrażałem sobie funkcjonowanie wśród członków Cordragon. Czy żałuję decyzji? Nie jestem pewien. Wolę tę wesołą ferajnę od Vivere, więc chyba zrobiłem krok do przodu... a potem dziesięć w tył. Mimo wszystko to chyba progres. Chociażby samo obieranie nowej drogi, próbowanie.
Słyszę w głowie Ty'a mówiącego: Milanie Montero, wracamy do żywych, nie chcemy nowego filozofa w paczce. Nie rób nam tego.
— Nie miałam wyboru. — Głos Miki, niepewny jak nigdy, sprawia, że znów skupiam się na słuchaniu rozmowy towarzyszy.
— Zawsze jest wybór, piękna — stwierdza Artifcem.
Lena parska pustym śmiechem. Gdybym widział jej twarz, z pewnością zaobserwowałbym klasyczne wywrócenie oczami.
— Mama czy tata? Córka czy syn? Staruszka czy niemowlę? Chłopak czy przyjaciółka? — wymienia Lena, komicznie ruszając głową. — Ja czy Iker?
— Mój słodki naleśnik definitywnie wygrywa to starcie — ogłasza Ty.
— Dzięki — mówi nastolatka, odwróciwszy się do opiekuna i wysławszy mu szeroki uśmiech.
— Żartuję, mała — zapewnia. — I czaję, o co ci chodzi. Wybór jest zawsze, ale nie zawsze fair.
Nastaje kolejna niezręczna cisza, rzeczywiście w tej zabawie w sąd jest coś nieudolnego. Tylko nikt nie przyznaje się do winy.
— Więc możesz nam powiedzieć, bo zrozumiemy, że nie miałaś wyjścia i kierowałaś się wyższym dobrem — mruczę, próbując brzmieć pewnie. Wychodzi, jak wychodzi.
— To prawie tak niezwykłe jak podobne słowa w ustach twojej siostry — wygłasza Ty, składając ręce niczym do dziękczynnej modlitwy. — Aż kierowca autobusu wstał i zaczął klaskać.
— Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego stoimy w miejscu i nie jesteśmy brani na poważnie — sarka Lena.
— Możesz otulać się całunem, dzierżyć kościelny śpiewnik pod pachą i łazić po zakładach pogrzebowych, próbując wysępić zniżkę, załatwić jakąś kartę stałego klienta czy coś — objaśnia jej opiekun. — Możesz także łudzić się, że na świecie jest mnóstwo Ikerowych naleśników, i dziękować Bogu za kolejny piękny dzień, który możesz oglądać zamiast gryźć piach i wąchać kwiatki od spodu. Uprzedzając twoje słowa, słonko... Też cię kocham.
Obserwuję Maję, jej pogrążoną w skupieniu twarz, zaciśnięte usta. Korzysta z przerwy, próbuje wymyślić coś wiarygodnego, sprzedać im ckliwą bajeczkę. Może tylko dopracowuje swoją wersję, stara się zadbać o każdy szczegół. Może Hozierewicz jest bardzo niepozorna i wie o wiele więcej, niż nam się wydaje. Zawsze wiedziała. Wydaje się niegłupia. Nie zagra na moich uczuciach. Żadna z niej Mika i tym bardziej żadna Lena.
— Zabiliby nas — tłumaczy, szkliste oczy kierując na pozostałą dwójkę. Drżącą dłoń trzyma przy brzuchu.
Odzywa się pierwsza — wie, co robi. Pokazuje, że szuka pojednania, chce naprawić błędy, nie czyni tego, bo musi, ale chce. Akcentuje każde słowo, żebyśmy czasem nie przeoczyli jej ściśniętego gardła. Jak długo wpatrywała się w ścianę, nie mrugając, aby w tych błękitnych, podkreślonych oczach nagromadziły się przekonujące łzy?
— Co zrobiłaś? — pyta Lena. Cicho i spokojnie. Jakby stała tuż za mną. Szeptała słodkie słówka, znając czułe punkty. — Co musiałaś zrobić? To w porządku, naprawdę w porządku. Rozumiem twoją stratę, współczuję ci. Przykro mi... tak strasznie mi przykro, ale tego już nie naprawię.
— Informacje — przekazuje krótko Hozierewicz. Łatwo sobie dopowiedzieć, co trzeba i domyślić, o jakim znaczeniu mowa.
Nie, Majka, nie tylko sprzedawałaś im informacje. Na pewno nie, dam sobie głowę uciąć. Vivere jest sprytna, ma wpływy — nie rozumiem jak, dlaczego, co doprowadziło ją na sam szczyt, ale muszę to przyznać. Odpowiedniczka Leny steruje wieloma Queerami i Queerini z przeróżnymi darami, zmiennokształtnymi też. Długo sam zasilałem szeregi jej podwładnych, mieszałem w umysłach wrogów na każde skinienie. Wyciąganie informacji? Nie, Vivere wybrała najbliższą przyjaciółkę największej przeciwniczki w innym celu.
— Ufałam ci kiedyś. Ufałam ci bardziej niż sobie samej — wyznaje Lena, oddycha dziwnie głośno. — Ale to w porządku. Nie oceniam... dziecko... nie wiem, co bym zrobiła, nie mam pojęcia... Na tyle siebie znasz, na ile cię sprawdzono, tak, tak... Nikt nie będzie cię oceniał.
— Wiem, gdzie jest twój ojciec! — wybucha nagle Maja, jakby bała się, że jeśli teraz tego nie powie, później już nie zdobędzie się na odwagę, a jedyna szansa na odkupienie przepadnie.
† † †
Nie szukam źródła stonowanej,
klasycznej muzyki ani nie wsłuchuję się w nią szczególnie — zajęty czymś
innym. Dziwi mnie widok dziewczyny przypominającej bardziej krewną Ikera
lub ojca Leny niż Moriatego mającego coś ze stracha na wróble. Jest ona
brunetką o krótko przyciętych, nastroszonych włosach z wydzieloną długą
grzywką, której lewa strona sięga aż czarnych oprawek okularów. Na bladej
skórze odznacza się przewód od mikrofonu biegnący przy szczęce i pozostawione
na szyi słuchawki.
Nie nazwałbym hakerki
dziewczyną, ale pełnoprawną kobietą — nawet gdy siedzi na fotelu na
kółkach i skrywa się za ogromną, granatową bluzą, widzę zarys jej pełnych
piersi i szerokie biodra.
—
Cześć! — rzuca brunetka, odwracając się bardziej, by nie siedzieć do nas
bokiem i nie musieć tkwić z niekomfortowo wygiętą szyją. Z zaskoczeniem
rejestruję całkiem spory ciążowy brzuszek. — Szybko jesteście —
ocenia, rozciągając podejrzanie sine usta w uśmiechu.
Do
dziewczyny podchodzi Moriaty i cmoka ją w czoło, zgarnąwszy z niego grzywkę.
Wracając, po drodze kradnie z biurka garść pestek słonecznika.
— To
Bianca — przedstawia kupidyn.
—
Bianca Moriaty, Blanka Łużycka... do wyboru, do koloru. Mnie obojętne —
przekazuje wskazana, po czym sama sięga po kilka pestek z miski. Drugą ręką
czule głaszcze brzuch. Wygląda tak, jakby robiła to niemal mechanicznie.
Instynkt macierzyński na całego. — Ja żaden Drzewski, by wstydzić się
prawdziwego nazwiska, ani żadna Vivere, by nie mieć ziemskiego.
—
Bianca Blanka — powtarza Ty z dziwną czcią.
— To
jakiś fetysz ciężarnych? — szepcze Lena tak cicho, że słyszę ją chyba
tylko ja i opiekun.
—
Ciężarnych z niewyparzonymi gębami — precyzuje Artificem, szturchając
sugestywnie podopieczną. — Coś czuję, że to właśnie ten typ.
Nikt
nie kwapi się, by przejść do rzeczy. Korzystając z chwili spokoju i przyjemnej
dla uszy ciszy, zabieram się za oględziny nowego miejsca. Słyszę włączoną
klimatyzację — nie muszę patrzeć na Lenę, by wiedzieć, że obejmuje się ona ramionami przez niewyczuwalny przez innych chłód. Jednak widocznie niektórym
nawet wiosna wydaje się zbyt ciepłą porą roku i muszą się wspomagać. Który dziś
mamy? Coś w okolicy pierwszej połowy maja? Tak. Chyba. Coraz bardziej tracę
poczucie czasu. I dobrze? Może sprawia, że nie widzę, w jak krótkim czasie, tak
wiele tracę.
To
kolejne pomieszczenie, w którym czuję się nieswojo. Ciemne, surowe kolory nie
dodają mi pewności. Jeszcze zatęsknię za kwiecistymi i kolorowymi tapetami w
przedziałach. Nie rozpoznaję wielu urządzeń, które mnie otaczają. Dla mnie to
tylko jarzące się wyświetlacze, przyciski różnych wielkości i cała masa
przewodów. Ekrany komputerów i wszelkie objawy technologii nie należą do świata
Milana Montero. Nawet rzadko używam telefonu komórkowego, więc już wyobrażam
sobie, ile będę rozumieć ze słów wykwalifikowanej i cenionej hakerki.
Czuję się niemal jak w
mieszkaniu fałszywego Drzewskiego-genetyka, dopóki nie zauważam rodzinnego
zdjęcia. Przedstawia ono dwóch obejmujących się chłopców, prawdopodobnie
bliźniaków, o okrągłych, rumianych buziach i szerokich uśmiechach. Po ich
prawej stronie stoi wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, którego twarz
wydrapano. Obejmuje on Blankę. W tle widać rynek nieznanego
mi, dość starego miasta. Przez chwilę myślę, że znów coś się ze mną dzieje i
nie dostrzegam wielu elementów jak we wspomnieniach Magdaleny Mikler.
— Moje dzieciaki, Leon i Arek — szepcze
panna Moriaty tuż przy moim uchu.
Jakimś cudem nie podskakuję,
ale za to zaciskam mocno zęby. Gdzie moje wyczulone, anielskie zmysły?
— Sandomierz, dwa tysiące dziesiąty —
zaczyna trajkotać Bianca, mówiąc z namacalną wręcz czułością, którą czasem jej
brat wykazuje w stosunku do Arcany. — Słodcy, prawda? Cudne chłopaczki. Ten
po lewej to Leon. Zaangażowany harcerz i dobra duszyczka kochająca przyrodę.
Drugi to Arek. Wierny kibic Lecha Poznań. Dobry wybór, co? Znasz ten klub?
— Wychodzę z założenia, że nie
da się mieszkać w Wielkopolsce i nigdy nie widzieć budynku z napisanym niebieskim
sprayem kolejorz — wtrąca Ty, wybawiając mnie od
odpowiedzi. — Hej, Bianca Blanka, co sądzisz o przyznawanych ostatnio
Złotych Butach?
— Prawie każdemu z tych
piłkarzy-chłystków-modeli dałabym co najwyżej Złote Płetwy — prycha
dziewczyna. — Ach, ten dwa tysiące piętnasty...
— Ta... dwa tysiące piętnastybył dupkiem.
Zabrał mi Szyszkę... — wyznaje Artificem. Nie pozostawia nas domysłom,
widząc zdezorientowane spojrzenia. — Psinę...
Jeszcze Ikera i Lenę... zabrał
ci Lenę, ale w dziwnych okolicznościach zwrócił. Tymczasowo.
— Tak, tak... Pamiętam tę
wycieczkę — kontynuuje Blanka, nie szczędząc ciepłych uśmiechów. —
Późny czerwiec, karmienie gołębi, miętowe lody...
— Ile chłopcy mają lat? —
pytam.
— Dziś piętnasty maja, Międzynarodowy
Dzień Rodzin... Mieliby po osiemnaście za dwa tygodnie — odpowiada
Moriaty, nie zastanawiając się wcale, jakby odliczała do tego dnia.
Standardowo. Zawsze wiem, o co
spytać...
— Heeeej, kicia — mówi
Bianca słodkim głosem, odwracając się, a ja odczuwam ulgę dzięki urwaniu
trudnego tematu.
Zauważam kroczącego powoli i
dumnie, puszystego kota o rudej sierści. Przypomina Garfielda... cóż, dużo go.
Pręży się i cicho mruczy, ocierając o nogawki spodni Leny. Idzie dalej i
wskakuje na ręce właścicielki, a Bianca zaczyna drapać pupila za uszami.
— To Naleśnik — przedstawia
kota. — Dwa lata temu jakiś zwyrodnialec zostawił kocięta nad
Wełną... w worku... takich to bym wieszała za... Wiadomo. Kto wie, co by było,
gdybym tamtędy nie przechodziła... Tak przeżył przynajmniej ten. Jest teraz
moim wiernym kompanem — opowiada, nie szczędząc zwierzęciu czułości i
pokazując jego obrożę z brelokiem w kształcie czterolistnej koniczyny. —
Moja leniwa i wiecznie nienażarta, ale kochana znajda... Ruda kulka.
— Och, Iker, chyba muszę zacząć
cię inaczej nazywać... — mówi Ty z żalem. — Lubisz krokiety? Albo
nie.. gofry?
Wywracam oczami, przeżywając
kolejny dzień z irytującym Artificemem. Nie jest zły, ma całkiem dobre pomysły,
ale jadaczka mu się nie zamyka, więc nie liczyłbym na naszą dłuższą współpracę.
Czuję, jak kamień spada mi z serca, gdy widzę, że anioł podchodzi do rodzeństwa
wpatrującego się w ekran jednego z komputerów. Wkrótce dołącza do nich także
Iker, ale sam nie ruszam się z miejsca. I nie tylko ja.
Lena nie może oderwać wzroku od
wiszącej na ścianie fotografii. Domyślam się, o kim myśli. Wspominając często
małego Queera, rozumiem, że śmierć dziecka przytłacza bardziej od jakiejkolwiek
innej. Słabo pamiętam Stellę — jedynie jej cień. W mojej głowie to tylko
jedna z Miklerów, mała, jedząca jak ptaszek i biegająca za Luelle. Jeszcze te
blond loki — włosy z tych, które chciałoby się powąchać i dotknąć, by
sprawdzić ich miękkość.
Dostrzegam podchodzącego do nas
Moriatego.
— Sangue — tłumaczy krótko
Lee, zwracając się bardziej do Leny niż do mnie. Mówi cicho, prawdopodobnie, by
nie usłyszała go siostra. Nie chce rozdrapywać starych ran, mimo że Bianca sama
je dziś otworzyła, wspominając rodzinną wycieczkę. — Było dużo krwi... Boże, cholernie dużo...
Spoglądam na tajemniczego
mężczyznę z fotografii, po czym stwierdzam, że raz się żyje...
— Jego twarz... — szepczę,
chcąc sprawdzić, czy tylko ja widzę ją wydrapaną. Dużo ryzykuję.
— Darek zdradził Biankę z jakąś
nastoletnią lafiryndą. Właśnie odpoczywają na Seszelach i wrócą chyba dopiero
na rozprawę rozwodową w lipcu — prycha Moriaty. — Siostra
się nieźle wkurzyła... kobiety, faceci, szalony trójkąt... no ten dzieciak to
nie jego. Taaa, jestem beznadziejny w utrzymywaniu tajemnic, więc chyba sobie
pójdę.
Uroczo.
— Który miesiąc? — pyta
Lena, odwracając się do Bianki.
Kobieta automatycznie ucieka wzrokiem od komputera, jakby nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Powoli podnosi się z miejsca i opiera o biurko.
— Piąty. Na dwunastego
sierpnia mam termin — precyzuje. Znów głaszcze spory brzuszek, patrząc na
niego i uśmiechając się pod nosem. Czy wszystkie przyszłe matki tak robią? Moja
wyglądała podobnie, gdy nosiła mnie lub Mikę pod sercem? — To będzie
Olgierd Feliks. Feliks po dziadku. By był takim samym super facetem.
— Ładnie —
komentuje Lena. — I na pewno tak będzie.
— Dobra, ale do rzeczy
— rozstrzyga Bianka, po czym wraca na swój fotel, gotowa do pracy. — Numer
jedenaście... tak, tak, kojarzę ten ośrodek. Była tam kiedyś drukarnia, więc
niezła miejscówka, co? Jakoś prawie na przeciwko było też jakieś laboratorium. Nie
mam zielonego pojęcia, czy nadal funkcjonuje, nie mogę nic o tym znaleźć...
ktoś się o to postarał. Co do samego dostania się do środka, to niełatwe, ale i
nie niemożliwe. Niewątpliwie dużym plusem jest to, że Vivere lubi się bawić,
prowokować, więc w wielu budynkach niektóre pomieszczenia są chronione jedynie
przez barierę, którą łatwo złamać za pomocą krwi. Więc mogłabyś to zrobić ty,
twój tata... ktoś z rodziny.
— Skąd pewność, że to
miejsce poświęcone badaniom Drzewskiego też opanowała? — pytam.
— To bardzo
prawdopodobne. Zwłaszcza że podobno przetrzymują tam ojca Leny — argumentuje
Łużycka. — Ukończył medycynę, z naprawdę niezłymi wynikami... może więc nie
tylko chodzi o rodzinne więzi, ale i umiejętności?
— Jest chirurgiem, nie
ma nic wspólnego z taką typową genetyką — odpowiadam za szesnastolatkę.
— Przekonajmy się.
Wciąż jestem zdania, że powinnaś napisać książkę i wysłać ją do wydawnictwa niż tylko pisać na blogu. Piszesz zbyt dobrze. :D
OdpowiedzUsuń♥♥♥
Ach, ci starszy, dobrzy ludzie z blogosfery... Hah, znaczy wszyscy tu młodzi i piękni.
UsuńWszystko w swoim czasie. Dziękuję za wsparcie. ♥♥♥
Totalnie zgadzam się z poprzedniczką, sama już Ci chyba to proponowałam, kiedyś :P
OdpowiedzUsuńKsiążka, wydawnictwo, zachwyt redaktorów i Twoja książka na półkach :D
Tak ucieszona czytałam ten rozdział i doszłam do kilku wniosków.
1. Ty na pewno jest spokrewniony z Magnusem. Kit z tym, że są to całkiem inne universy, mogą się połączyć.
2. Milan pocałował Lenę, ale ta zdaje się tego nie pamiętać...
Miałam lekkiego mindfucka po przeczytaniu xD Ale w meegaaa pozytywnym sensie. Nie rozumiem tylko, serio nie ogarniam, jak to się stało, że Lena nie wie/nie ogarnia (wnioskuję z jej zachowania), że Milan ją pocałował...
Może zdarzyło się to w jakimś wspomnieniu, albo w przedziale, w którym Milan i Mika byli, coś było jakieś wspomnienie, albo Lena/nieLena...
Musiałabym mieć całość i czytać to od początku, aby dokładnie wszystko ogarnąć xD I jak dojdziesz do ost rozdziału, zamierzam to zrobić :3
Anielsko się czyta i jest mega psychologiczne!!! To, aż się prosi o wydanie!!!
I znaleźli prawdopodobne położenie miejsca ojca Leny. Mam nadzieję, że nie umrze w "świecie umarłych". Lena po stracie Stelli, chyba by tego nie przeżyła (pomijając fakt, że już jest martwa).
"— Prawie każdemu z tych piłkarzy-chłystków-modeli dałabym co najwyżej Złote Płetwy" - XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD IDEALNIE POWIEDZIANE!!! AŻ MIAŁAM ŁEZKĘ W OKU HAHAHA
Ty mówi, że 2015 był cholerny... A ja bym powiedziała, że 2016, bo zmarł Snape z HP :< i wiele innych sław.
I wpadłam na taką jedną teorię, nie pamiętam, czy pisałam o niej pod Różami, bo nadal jestem podniecona i zachwycona tamtym rozdziałem :D ale tak sobie myślałam, że może, gdy Lena żyła Milan jakoś ukazał się jej, czy przez przypadek go zobaczyła, nie wiem jak, ale jest to chyba sensowne skoro był Stróżem Magdy Mikler, i się zakochali w sobie?
Tak. Będę teraz gadała o wszelakich wątkach miłosnych.
Albo po prostu zakochał się w niej, kiedy już trafiła do "świata umarłych"? To jest chyba bardziej logiczne, ale wciąż nie daje mi spokoju, to co zdarzyło się w poprzednim rozdziale. Lena wydawała się nie być obecną Leną i jeszcze ten balonik... Stąd też tamta moja teoria.
Ogólnie Milan też nie zdaje się tego rozpamiętywać, choć jego uczucie jest widocznie w niektórych momentach w narracji.
Rozdział jak zawsze i z każdym kolejnym, coraz bardziej na wyższym poziomie :D
I miałam niezły kontrast po poprzednim poście z eksperymentalną narracją, a tą obecną. W obu przypadkach super piszesz, ale ta tutaj, pierwotna, piękna i anielska jest najlepsza :D
I co rozdział, czytam sobie, jestem zafascynowana i zachwycona rozdziałami i stawiam sobie pytanie, dlaczego tak cholernie dobrze idzie Ci to psychologiczne pisanie?! Zawsze muszę przypominać sobie istotne i te mniej, wydarzenia z poprzednich rozdziałów, aby coś połączyć i zorientować się w sytuacji. I to jest jedna z kilku rzeczy za którą uwielbiam tę pisaną przez Ciebie anielskość (Sprawia to również, że całość nabiera profesjonalizmu) nic nie jest, aż tak proste i widoczne na pierwszy rzut oka, albo wyrazu ;P
Rozdział super!!! Czekam na kolejną anielskość :3
Pozdrawiam, weny i dużoooo Milana (kocham go i jego narrację) i Ty'a (kocham go za Magnusowatość XDD) :D
anielskie-dusze.blogspot.com
Jej, hah. Ty z Magnusem w jednym opku, to byłoby coś. Och, Lena ma po prostu swój refleks i potrzebuje czasu, by zareagować.XD Rozłożyłaś mnie na łopatki z tym, że chyba by umarła, choć już nie żyje. Haha, płetwy.
UsuńTa, 2016 też... Alan Rickman... A 2017 rozpoczęliśmy stratą Johna Hurta...
Łeeeee, kto był Stróżem Magdaleny, mamy Leny? Nie wiadomo tego. Chyba coś pomiźgałaś, aniele.
Utrudniam sobie tą psychologią życie, czytelnikom też. No ale to podstawa Kici.
Kochana jesteś. Dziękuję za wszystko, aniele. Miłego dnia i weny.
Przeczytałam rozdział jednym tchem, a jak przyszło do sklecenia jakiegokolwiek komentarza, to tradycyjnie mam pustkę w głowie... No, ale spróbujmy.
OdpowiedzUsuńWspominałam już wcześniej, że jestem szalenie zakochana w kreacji Milana? Jak nie, to teraz mogę to uroczyście oświadczyć. Uwielbiam ten charakterologiczny typ! Mistrzunio!
Jednak ta scena z Leną z poprzedniego rozdziału chodzi mu po głowie, co? Jestem ciekawa, czy oni ze sobą porozmawiają ciut normalnie, czy dalej będą ciągnąć te niedomówienia.
Majka mnie nurtuje. Nie wiem, w co ona gra. Pojęcia nie mam, ale szczera to ona na pewno nie jest. Prowadzi jakąś grę, którą zdaje się tylko Milan dostrzega, bo Lena jakby zaślepiona. I jeszcze kwestia ojca Leny... Prawda czy fałsz? A kto to zgadnie...
A Blanka? Nie wiem, wydaje się okey, ale chyba za wcześnie na wysnuwanie jakichkolwiek wniosków.
Jednak ciekawa, co przyniosą kolejne rozdziały, więc życzę mnóstwa weny, żebyś je dokończyła i szybciutko nam je tutaj prezentowała :D
Pozdrawiam!
Milan jak zawsze na fali, hah. Mogę tylko powiedzieć, że w następnym rozdziale dojdzie do pewnej konfrontacji. No ale jak to u mnie, nie do normalnej i szczególnie cokolwiek wyjaśniającej.
UsuńOch, dziękuję i wzajemnie, bo już serio niedługo, jak ogarnę życie, przybywam na Ostatnie tango.
Także pozdrawiam.
Muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się ten rozdział, co mnie cieszy, ze względu na tytuł rozdziału :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to dzięki moim poprzednim komentarzem, ale naprawdę teraz wiedziałam, kto co mówi, bo wyraźnie to podkreśliłaś, heh :) Bravo!
A definitywnie Ty rządzi w tym poście ;) Jego teksty mnie rozbrajają xD Najlepszy: "Mój słodki naleśnik definitywnie wygrywa to starcie." - opadłam z sił, heh. I muszę się tu zgodzić z moją poprzedniczką, Ty bardzo przypomina Magnusa... i chyba już wiem, dlaczego tak polubiłam tego anioła, skoro uwielbiam Magnusa :)
Co do poważniejszych rzeczy... bardzo mnie cieszy fakt, że Maja wyżaliła się ze swoich rozterek i Lena jest naprawdę dobrą przyjaciółką - ale jak to się mówi prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko :) I aż ciekawi mnie fakt, czy uratują ojca Leny z rąk Vivere...
A Bianka, siostra Moriatego, wydaje się bardzo sympatyczna... I prawdopodobnie chodziło Ci właśnie o nią - to ją wskrzeszasz w opowiadaniu?
A Ci bliźniacy to... byli rodzeństwem Moriatego i Blanki?
Odniosłam też wrażenie, że Milan jest świetnym obserwatorem :) Mało się odzywa, ale przez to uważnie przygląda się zgromadzonym :)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy :*
Tak, pamiętam, tulipany to Twoje ulubione kwiaty, prawda? Hah, udało się. Tyle tu Magnusa, w komentarzach, Twoja profilówka.XD Tak, chodziło mi o nią z ulubioną postacią. Tak wyszło, jakby byli rodzeństwem? Jak tak, to muszę poprawić, bo byli synami Blanki.
UsuńWzajemnie.
Przeczytałam, znów z poślizgiem, więc miałam dwa rozdziały do nadrobienia. I chciałabym coś napisać o tym, ale poprzedni wywarł na mnie takie wrażenie, że jak zabieram się za pisanie takiego ogólnego komentarza, to i tak myślami powracam do "Róż". Kompletnie nie spodziewałam się tej sceny między Milanem a Leną, w ogóle uwielbiam Milana coraz bardziej z każdym kolejnym rozdziałem. Jest bardzo skomplikowaną postacią i to chyba w nim lubię najbardziej, że nie jest taki "płaski", jak to niestety czasem bywa w opowiadaniach. Po przeczytaniu "Róż" od razu zabrałam się za kolejny rozdział, czekając, co Lena powie na temat tej całej sytuacji i jak to się dalej potoczy, a tymczasem... oni udają, że nic się nie stało i unikają konfrontacji. Mam nadzieję, że długo nas nie będziesz trzymać w takiej niepewności. A i dodam jeszcze, że poprzedni rozdział oficjalnie jest moim ulubionym w całej tej historii. Przynajmniej póki co. Nawet nie ze względu na wydarzenia, ale jeszcze na język, sposób, w jaki był napisany, ogólnie ze względu na całokształt.
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak chaotycznie, ale to wszystko przez tego Milana!
Pozdrawiam
j-majkowska
Chyba nikt się nie spodziewał, ale może to dobrze... bohaterowie przeszli długą drogę, a to dopiero początek. Konfrontacja już w następnym rozdziale, bo nie chcę być aż tak okutna, hah. Ooo, cieszę się.
UsuńTo chyba komplement, ten chaos, heh.
Dziękuję za komentarz i opinię, także pozdrawiam.
No, widać, że powoli druga część dobiega końca. Atmosfera gęstnieje, ale wszystkie zagadki powoli, powoli zaczynają się wyjaśniać. Przyznam jednak szczerze, że nie spodziewałam się, że Majka będzie wiedziała coś na temat ojca Leny. Ale, o ile dobrze rozumiem, Majka ma jakieś niejasne i podejrzane kontakty z Viviere? Bo jeśli tak, to pchanie się do tej opuszczonej drukarni (oj, bardzo klimatyczne miejsce) może być... dość nieprzemyślane. Pachnie mi to zasadzką na kilometr.
OdpowiedzUsuńTrochę brakuje mi reakcji Leny i Milana na to, co stało się w poprzednim rozdziale; nie sądzę, żeby przeszli obok tego aż tak obojętnie. Nie wiem, czy w tym przypadku nie przydałoby się określić, jaka była przerwa czasowa między tym rozdziałem a poprzednim: bo jeśli np. jeden dzień, to może nie zdążyli sobie tego wyjaśnić; jeśli jednak więcej, no to dobrze byłoby coś na ten temat napisać.
Ładny szablon. :)Taki minimalistyczny z jednej strony, ale ma wszystko, co potrzeba. Ten pan po prawej nieco mnie rozpraszał podczas czytania, ale myślę, że to kwestia przyzwyczajenia.
I na koniec dwie uwagi: liczby w dialogach zapisuje się słownie, nie za pomocą cyfr. A tutaj coś nie poszło z odmianą: Skąd pewność, że ten miejsce poświęcone badaniom Drzewskiego też opanowała? "To miejsce".
Matko, chyba w końcu uda mi się nadrobić całość! Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz u mnie. :)
W przypadku zagadek (powoli) jest chyba określeniem kluczowym, ale nad tym pracuję, wiedząc już, że co za dużo, to niezdrowo. Z Mają nigdy nic nie wiadomo, zobaczymy.
UsuńPrzerwa wynosiła nawet nie godzinę od tamtego zdarzenia. Podkreślę to, masz rację.
Do tamtego gifa podobno szło się przyzwyczaić, tak czytelnicy pisali, więc i z tym tak powinno być. Mam nadzieję.
Wiem z tymi liczbami. Sprawdzę, gdzie tak napisałam i dlaczego, bo nie kojarzę. Dziękuję za wskazanie.
Także pozdrawiam. :)
Już mam. Odruchowo musiałam wpisać w datach.
UsuńO, godzina przerwy wyjaśnia sporo, jeśli nie wszystko. :)
UsuńTak, trochę tak jest, że gdy wszystko zostawia się na koniec, to trochę taki przesyt się robi. Ale najważniejsze, że też to widzisz. :)
Miłego dnia. :)